Jest godzina 23.00, a ja wysnułam wniosek, że przez te niecałe dwa tygodnie od założenia "Keep calm and be Anonim" nie byłam fair w stosunku do czytelników, których liczba niestety nie jest zbyt wielka. Pokazywałam siebie w innym świetle, z fałszywej strony. Każdy z Was pewnie myśli teraz, o co mi chodzi. Jeśli nie, to i tak odpowiem Wam na to niezadane pytanie.
Powoli dochodzę do tego, kim naprawdę jestem. A jestem zwyczajną, nic nieznaczącą nastolatką, taką jak miliony innych, niczym nie wyróżniającą się z tłumu, choć chciałabym taka być. Na pragnieniach jednak się kończy. Piszę o sobie jako o odważnej dziewczynie mającej siłę, by zmierzyć się z otaczającą ją rzeczywistością, ale większość z tego to jedynie stek kłamstw, które wymyśliłam na swój temat po to, by poczuć chwilową ulgę.
Właściwie to Ci, którzy nie znają mnie w prawdziwym życiu nic o mnie nie wiedzą i teoretycznie nigdy nie powinni się niczego dowiedzieć. Internet jest całkiem innym światem, w którym każdy tworzy obraz siebie takim, jaki chciałby być. Wydawać by się to mogło wręcz cudowną opcją. W życiu jesteś szarą myszką, a w wirtualnej rzeczywistości popularną blogerką, szafiarką. Jednym słowem swoją przerysowaną kopią. Takie przedstawianie siebie jest jak najbardziej możliwe. Przecież nikt nie sprawdzi naszej tożsamości, nawet gdyby miał taką możliwość - z czystego lenistwa i uzasadnionego braku ciekawości o osobie mieszkającej często kilkaset kilometrów od nich.
Sama się sobie dziwię, bo postami na tym blogu próbuję dotrzeć do innych, ale nigdy nie wpadłam na to, żeby zmiany zacząć od siebie. W tym miejscu chciałabym podziękować anonimowemu komentatorowi za ten właśnie pomysł. Zmusił mnie on do długich refleksji, choć pozbawił odrobiny czasu, który mogłam przeznaczyć na sen. Ale coś za coś. Tak czy inaczej, dziękuję. Wracając... Nie wiem, co chciałam osiągnąć przedstawiając siebie w ten sposób. Chyba próbowałam wyznaczyć sobie swego rodzaju ideał, cel, do którego mogłabym dążyć. Jak widać taka była moja koncepcja, ale jak to zazwyczaj jest - planujemy, a w końcu plany szlag trafia. Tak też było z moim, co zdaje mi się mogło doprowadzić do niemałych komplikacji.
Łatwo było mi tak pisać, bo zawsze prościej przychodzi nam kłamstwo niż prawda i tego faktu odrzucić nie można. Mówiłam, żeby odważnie stawiać czoła przeszkodom, jednak sama obawiam się jednej szczerzej rozmowy, do której na dodatek może nie dojść. Uznałam, że mogę albo doprowadzić wszystko do stanu początkowego i uspokoić sytuację, albo zakończyć znajomość, co zabijałoby mnie po trochu każdego dnia, jakkolwiek naiwnie to teraz brzmi. Strach przed porażką może być paraliżujący, a w takich chwilach błędnie myślimy, że "przecież tak będzie najlepiej", choć w środku coś odradza nam tej decyzji. Już nie słuchamy serca, a rozsądku, który niestety bardzo często się myli, bo czy rozsądne znaczy dobre? To zależy.
Prawda jest taka, że czasami utożsamiam się z trzema całkiem innymi osobami, co chyba świadczy o tym, że coś jest nie tak. Inna jestem w szkole, gdzie staram się utrzymywać na twarzy uśmiech i sprawić, by nie był fałszywy. Mimo to za dużo myślę i często wyglądam na spiętą. Inna jestem w domu, gdzie mogę na spokojnie rozważać to czy tamto, ale wciąż znajdzie się coś, co przykuje moją uwagę. Najwięcej zmian następuje w nocy, kiedy to mam chwile tylko i wyłącznie dla swoich myśli, bo leżę z głową opartą na włochatej poduszce i nie widzę niczego wokół mnie. Nic mnie nie rozprasza, jestem tam tylko ja. Już nieodporna na przykre fakty i wymysły, niechroniona żadną koniecznością względem społeczeństwa, która nie pozwala niczemu, co we mnie siedzi wyjść na zewnątrz. Sama, wystawiona na ciężką próbę dotarcia do odległego wnętrza myśli otoczonego grubymi murami i prawie niedostępnego. Nie wiem, czego szukam i czego doszukali się ludzie, którzy w tych murach odnaleźli otwartą bramę i zrozumieli siebie. Ja zapewne jestem dopiero na początku długiej wyprawy, ale wolałabym, jak każdy, mieć ją za sobą. A ta pewnie przyniesie doświadczenie, wciąż wzbogacane nieuniknionymi wzlotami i upadkami, które kiedyś pomogą mi uporać się z wykańczającymi demonami.
Pewnie pisząc tego posta zachowałam się dokładnie tak samo, jak słabe psychicznie dziewczyny wyolbrzymiające wszystko dookoła, o których pisałam w którejś z poprzednich notek, ale moje sposoby na radzenie sobie z życiem są dość niekonwencjonalne. Właściwie to czułam się jak wariatka, która niedługo położy się na kozetce u psychiatry i wpatrując się w popękany sufit będzie odpowiadać na pytania, a jej słowa zostaną zapisane w notesie na spirali. Zaczynam się gubić, gdyż coraz częściej nie potrafię odróżnić tego, która Ja jest prawdziwa, a która jest jedynie realistycznie wyglądającą maską stworzoną w podświadomości. W sumie to powinnam przeprosić osoby, które czują się oszukane, jeśli oczywiście takowe się znalazły. Po zastanowieniu uważam jednak, że nie powinnam tego robić, bo skoro już nie potrafię odróżnić siebie od siebie, skończę się ich wypierać i wstydzić.
"Tylko wariaci są coś warci."
2 komentarze:
Wspaniała notka! dała mi trochę do myślenia czy ta ja to na prawdę ja...i nie zachowałaś się jak te dziewczyny, bo każdy czasami musi z siebie wyrzucić to co czuje i życzę powodzenia w odkrywaniu siebie =)
Odkrywaj siebie i otwórz bramę do szczęścia. I fajna notka
Prześlij komentarz