piątek, 18 lipca 2014

Teoremat o zasadzie przewidywalności Katherine

John Green – to nazwisko słyszał chyba każdy nastolatek, który kiedykolwiek miał do czynienia z literaturą młodzieżową, bowiem książki tego charyzmatycznego pisarza z Indianapolis królują na światowych listach bestsellerów. Niedawno, bo na początku czerwca do polskich księgarni trafiła powieść „19 razy Katherine” – już czwarta przetłumaczona na nasz język. A co było pierwszą rzeczą, którą zrobiła Marta po otrzymaniu tej wiadomości? Buty na nogi i marsz do sklepu! Od początku byłam pozytywnie nastawiona, bo Green jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, jednak to, co dostałam w zamian za lekkie braki w portfelu, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

„Jeśli chodzi o dziewczyny, każdy ma swój typ. Typu Colina nie określały cechy fizyczne, lecz lingwistyczne: lubił imię Katherine. Nie Katy, Kat, Kitty czy Cathy, Rynn, Trina, Kay, Kate, lub, broń Boże, Catherine. K-A-T-H-E-R-I-N-E. Do tej pory chodził z dziewiętnastoma dziewczynami. Wszystkie miały na imię Katherine. I wszystkie – co do jednej – go porzuciły.” 

Chłopak, załamany zerwaniem z Katherine XIX i swoją aurą Notorycznego Porzucanego postanawia więc opracować wzór matematyczny, który odpowie mu na pytanie, dlaczego ma niesamowitego pecha do dziewczyn o tym właśnie imieniu. Prace Colina zostają jednak przerwane w momencie, gdy jego najlepszy przyjaciel Hassan, dla którego wszystko, czego nie robi, jest haram*, zabiera go w podróż donikąd, byleby odwrócić uwagę chłopaka od K-19. Plany krzyżuje im dziewczyna. I tym razem nie ma na imię Katherine.
„19 razy Katherine” pod względem fabuły jest dość podobna do „Papierowych Miast” i „Szukając Alaski” – innych książek tego autora. W każdej z nich pojawia się motyw podróży, w każdej spotykamy się z nieszablonową dziewczyną, która miesza głównemu bohaterowi w głowie i doprowadza do nieprzewidywalnych wydarzeń i dziwnych zwrotów akcji, niepozwalających czytelnikowi oderwać się od lektury choćby na chwilę. Coraz częściej jednak zastanawiam się, czy właśnie ten powtarzający się motyw nie jest sporym minusem w twórczości tego znakomitego pisarza. Gdyby głębiej się zastanowić, dostajemy różne przesłania ubrane w te same stroje w różnych kolorach. Debiutancka powieść Greena, o której mowa w tej recenzji, sama w sobie jest jednak bardzo dobra i choć spotkałam się z opiniami, że jest ona najsłabszą pozycją w dorobku pisarza, po przeczytaniu jej byłam mile zaskoczona.

Dostaliśmy jak na tacy wciągającą, złożoną i inteligentną powieść o szukaniu samego siebie i swojego miejsca w świecie. Colin i napotkana przez niego Lindsey, która niestety nie ma na imię Katherine, są swoimi przeciwieństwami – ona, mająca zamiar pozostania do końca życia w swoim małym miasteczku Gutshot, a on z planami osiągnięcia czegoś wielkiego i wyczekiwaniem na możliwość wykrzyknięcia słów „Eureka”. Colin marzy o byciu zapamiętanym i właściwie boi się zapomnienia. Perspektywa zostania „tylko” cudownym dzieckiem przeraża go i doprowadza do dość poważnych kompleksów, co jeszcze bardziej komplikują kolejne rozstania z Katherinami.
Cała książka przepełniona jest humorem, którego głównym źródłem jest przyjaciel Colina, Hassan i, choć żarty są zwykle prymitywne i niezbyt dojrzałe, nie gryzie to podczas czytania, a wręcz czyni je jeszcze przyjemniejszym. Green stworzył dla nas ciekawe postacie, z którymi wielu czytelników może się łatwo utożsamić – niezrozumiany i odstający od reszty Colin, Hassan, próbujący być wesołkiem i utrzymywać się w szkolnej hierarchii jako żartowniś, Lindsey, która udając innych powoli zapomina, kim tak naprawdę jest.
"Nie można kochać ludzi tak bardzo, jak bardzo się za nimi tęskni."

Historia w książce nie jest skomplikowana, ale w te proste słowa autor wplótł cudne przesłanie, nad którym można, a raczej powinno się zastanowić. Wiele osób uważa, że powieść ta jest nieciekawa, porównując ją do reszty w dorobku Johna Greena, ale ja myślę, że właśnie ten ukryty przekaz sprawia, że każdy młody czytelnik na pewno chętnie po nią sięgnie i zapamięta tę lekturę na długo. Książka w subtelny sposób odpowiada na pytanie, czy można żyć przeszłością i czy warto dążyć ku zmienieniu przyszłości.


Powieść godna polecenia dla osób, które szukają luźnej rozrywki z morałem, przy której można się pośmiać, jak i zastanowić nad własnym życiem i swoimi wyborami. Tak jak myślałam na początku – nie zawiodłam się. Dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam – ciekawą fabułę i kolorowych bohaterów, a wszystko to zapisane cudownym piórem Greena. Z ogromną chęcią sięgnę po jego następne książki, które, mam nadzieję, wydawnictwo Bukowy Las niedługo wyda :)


"Jeśli człowiek zachowuje się jak kameleon przez całe życie, w końcu nic, co go dotyczy, nie jest już prawdziwe."

*haram - arabskie słówko oznaczające czynności i rzeczy zabronione przez Islam; Hassan był Muzułmaninem.

poniedziałek, 10 lutego 2014

10 luty 2014

     Nie macie pojęcia, jak bardzo człowiekowi może odbić pod wpływem dwójki nieogarniętych przyjaciół trudzących się nad doładowaniem komórki i drażetek śmietankowych.

niedziela, 9 lutego 2014

9 luty 2014

8 luty 2014

     Głupi anonim ma sklerozę, więc nikt nie patrzy na datę nad nazwą posta :3

wtorek, 4 lutego 2014

4 luty 2014 - We ♥ London!

     Pierwszy rozdział książki, jak i zarysy postaci są w trakcie tworzenia. Może tej idei nie odrzucę tak szybko jak poprzednią. Oby! Dzisiaj z braku rzeczy do roboty, gdy już skończyłam uczyć się na biologię, upiekłam babeczki czekoladowe. Wyszły pyszne! Dobrze, już się nie chwalę. Zostałam haniebnie obrzucona kartkówkami, a do tego w sobotę (de facto po balu, który w założeniu ma trwać do 2.00) idę do szkoły odrabiać wolne z maja i siedzę do 15.10. Eh... Ale nie ma co narzekać, bo zrekompensuję sobie to wszystko wyjazdem do Londynu ♥ A może chcecie się dowiedzieć o nim czegoś ciekawego?
• Zazwyczaj pożary wiążą się z ogromnymi stratami, ale nie dla Londynu! Wielki pożar w 1666 roku, który zniszczył większą część miasta przy okazji wytępił panującą zarazę oraz znacznie przyczynił się do rozwoju ówczesnego Londynu. Jak widać Anglicy potrafią czerpać korzyści ze wszystkiego. Ale zaraz, zaraz! 1666? Przypadek?


• Na każdej mapie, plakacie czy reklamówce Londynu pojawiają się trzy symbole: Big Ben, londyński piętrowy autobus i charakterystyczna budka telefoniczna. Wszystkie te elementy stanowią nierozerwalną całość ze stolica Wielkiej Brytanii i choć autobusy jeżdżą już tylko na liniach turystycznych, a budki znikają z racji ekspansji telefonii komórkowej, to te symbole na zawsze będą cechą miasta. No, może jeszcze czarne taksówki i Królowa Matka na przejażdżce odkryta karetą.

• Londyńskie metro jest najstarszym i najbardziej rozbudowanym na świecie. Jego linie mają aż 400 km długości, a obsługuje je 270 stacji. Pierwsza linia ruszyła już w 1890 roku. Dla porównania, Warszawskie metro ma długość 23 km i 21 stacji. Polska i tym razem się nie popisała.

• Zwykle stolica kraju to zarazem jego kulturalne centrum - nie inaczej jest też w przypadku Londynu. W mieście jest ponad 240 muzeów oraz liczne galerie sztuki, w tym znana powszechnie galeria Tate. Odbywają się tu przeróżne festiwale. Do najbardziej znanych należą karnawał Notting Hill, podczas którego na ulice Londynu wyrusza największa w Europie parada.

• Będąc w Londynie, można mieć problemy z komunikacją, nawet jeżeli biegle mówi się po angielsku. Dlaczego? Po prostu mało który Londyńczyk mówi czystą angielszczyzną. Popularny w stolicy jest za to cockney: gwara używana powszechnie, zwłaszcza wśród niższych warstw społecznych. Cockney jest praktycznie niezrozumiały nawet dla rdzennego mieszkańca Anglii.

• Stereotypowy Londyńczyk jest kojarzony zapewne z wielkomiejskim singlem. Rzeczywiście, w tej kwestii stereotypy się potwierdzają. Ponad 1/3 mieszkańców miasta mieszka w pojedynkę, więc może to właśnie w Londynie warto szukać miłości?

• Woda mineralna jest w Londynie bardzo droga - jej cena jest praktycznie taka sama, jak innych napojów typu Coca-Cola.  Do tego, rzadko bywa mineralna, najczęściej jest to woda stołowa. Nieczęsto można też spotkać wodę gazowaną. Gdy prosi się w sklepie o wodę mineralną, otrzyma się niegazowaną wodę stołową. W restauracjach można poprosić o podanie wody z kranu i jest ona bezpłatna.

• Metro w Londynie znane jest jako „the tube”, czyli „rura”, co pierwotnie odnosiło się do najniższych linii metra, z których korzystały pociągi o mniejszym, półokrągłym przekroju, w odróżnieniu do położonych wyżej linii zbudowanych wcześniej i wykorzystujących lokomotywy parowe. Termin ten stosowany jest obecnie jako nazwa całej sieci metra.

• Od zamknięcia stacji Aldwych w 1994 roku dworzec metra jest regularnie wykorzystywany przez producentów filmowych. W nieczynnej stacji nakręcono już sceny do 12 filmów (m.in. “Superman IV”, “V jak vendetta” i “Pokuta”).

♥♥♥

     Mam nadzieję, że ciekawostki się Wam spodobały, i że z większością z nich spotkaliście się po raz pierwszy. W takim wypadku wniosłabym coś nowego. Myślę, że nie zasnęliście z nudów :) A teraz zmykam, bo jutro niestety trzeba wcześnie wstać. Może na koniec napiszecie w komentarzach, jakie jest wasze ulubione miasto, jeśli chodzi o te bardzo znane?

"Jeśli jesteś znudzony Londynem, jesteś znudzony życiem."

poniedziałek, 3 lutego 2014

3 luty 2014 - Podsumowanie miesiąca

   W takim razie czas na małe podsumowanie! Dziś, jak już pisałam, blog ma dokładnie miesiąc. Wiem, że to nie jest jakaś niesamowicie wielka data, aczkolwiek fakt, że nie pominęłam w tym czasie ani jednego posta jest podbudowujący. Mam nadzieję, że luty pójdzie mi równie dobrze jak styczeń (ale o tym, czy notki były w miarę ciekawe, chętnie przeczytam w komentarzach). Dodatkowo, specjalnie na tą okazję zmieniłam szablon bloga. Jest on moim zdaniem ciekawszy i o wiele praktyczniejszy, bo mogę tu swobodnie operować gadżetami, które niestety psuły całość poprzedniego. Nie przedłużając już dłużej... O czym to ja pisałam?

     W piątek, a dokładniej 3 stycznia na blogu pojawił się pierwszy post, w którym nagadałam trochę o sobie. Jednym słowem miał on na celu poznanie Was ze mną i stroną, coś w stylu notki organizacyjnej, ale rozciągniętej na siedem akapitów. 8 stycznia było trochę o Beatlemanii, czyli fani The Beatles vs. Directioners. 9 stycznia mieliście okazję zapoznać się z moim postrzeganiem pojęcia akceptacji, a w międzyczasie przeczytaliście dwie krótkie recenzje filmowe. 12 stycznia natomiast rozważyłam cytat podsunięty przez Anonima (tak, jest nas więcej): "A Ty? Ile masek musisz założyć, żeby ludzie myśleli, że jesteś szczęśliwy?". 14 stycznia opublikowałam fragment mojej pierwszej, nieskończonej pseudo książki, a dzień później część wiersza napotkanego w jednej z moich ulubionych książek "Charlie". Następnie, 16 stycznia przyjaciółce udało się do mnie dotrzeć i w nerwach napisałam okropnie długi wywód na temat mojego życia. Nudny czy nie, człowiek czasem musi powiedzieć, co go męczy. W poście napisanym 18 stycznia mogliście przeczytać troszkę o zmianach w naszym życiu i przyjaźni. 20 stycznia pojawiła się dłuższa notka, w której wygłosiłam swoją opinię na temat społeczeństwa i radości z życia. Dwa dni później przeczytaliście o anoreksji. 23 stycznia byłam zdruzgotana rzezią zwierząt w jednej z japońskich wiosek. 26 stycznia kolejna recenzja filmowa, tym razem pod moje krytyczne oko wpadł "Sierpień w hrabstwie Osage". Pominiemy kolejny dzień, bo oto 28 stycznia został opublikowany prolog mojej drugiej pseudo książki, tym razem trochę mroczniejszy. Następnie na blogu pojawiła się pogadanka o przyszłości i karierze i był to ostatni z dłuższych i ciekawszych postów, gdyż później raczej opisywałam swój dzień i związane z zaistniałymi sytuacjami odczucia.

     Uf... Chyba najdłuższy akapit, jaki kiedykolwiek napisałam! Mam nadzieję, że ta obszerna lista jest choć trochę zrozumiała. Teraz możecie przeczytać interesujące Was posty, które wcześniej umknęły Waszej uwadze. Muszę podziękować moim kochanym stałym Czytelnikom za odwiedzanie bloga. Mimo tego, że nie ma ich zbyt wielu, okropnie się cieszę! Oby przybyło jeszcze więcej. To już koniec, w takim razie do zobaczenia w kolejnym poście!

„Mury istnieją po to, by powstrzymywać ludzi, którzy nie pragną czegoś dostatecznie mocno.”

niedziela, 2 lutego 2014

2 luty 2014 - Co nam w duszy gra?

     I znowu się zaczyna... Jutro szkoła, ferie skończone, ale nie mogę powiedzieć, że nieudane. Czas spędziłam w całkiem przyjemnej atmosferze, po części z rodziną, po - większej - części z przyjaciółmi. Pomimo kilku niezbyt miłych sytuacji było w porządku. Wczoraj ułożyłam ramowy plan pierwszego rozdziału kolejnej pseudo książki, a teraz zastanawiam się nad pociągającym tytułem.

     Znalazłam przed chwilą kilka piosenek Fun'u, których, o zgrozo, jeszcze nie słyszałam i właśnie "delektuję" się (jeśli w ogóle można tak powiedzieć) "We owned the night". Cudna. W moim przypadku, jak również osoby, która jako pierwsza to powiedziała, mogłabym słuchać kawałków Biebera, gdyby tylko śpiewał je Nate ♥ Możecie mówić, że jest brzydki i ma dziwny głos, ale ja tam wiem swoje. Fun według mnie ma genialny styl, jakoś potrafię się w nim odnaleźć, a ich utwory często podnoszą mnie na duchu - "Przynajmniej nie jestem taka smutna jak zwykle byłam*". Muszę w końcu nazbierać na "Aim and Ignite", bo mówię o niej od kilku miesięcy, a jak na razie płyty jak nie było tak nie ma.

The most beautiful smile in the world ♥
      A jeśli już jesteśmy przy muzyce... Co mogę powiedzieć? Każdy słucha innej, o innym, chcącym przekazać coś innego (lub nie) tekście i innej melodii. Najczęściej się z nią utożsamiamy, odnajdujemy w niej cząstkę siebie przekazaną przez artystów. Niektórzy ludzie, w tym moja mama, o której już wspominałam, nie lubią muzyki, wręcz ich ona irytuje. Niestety osoby kochające ten rodzaj sztuki nigdy tego nie pojmą. Mamy tu kolejną niezrozumianą część świata. Ktoś ma ochotę napisać w komentarzu, czego słucha i dlaczego? Chętnie przejrzę odpowiedzi.

     Nareszcie znów wzięłam się za czytanie. Pomińmy fakt, że kupiłam książkę o kocich wojownikach, kimkolwiek są, ale jak już zaczęłam, to skończę te 3 części. Moim problemem jest to, że jak już się zaczytam, to, mimo tego, że wstaję o szóstej, zasypiam o pierwszej, a później nie kontaktuję. Jutro kartkówka z chemii, więc jasny umysł na pewno by się przydał. Teraz codziennie zamiast oddawać się relaksowi, będę uczyć się do kolejnych sprawdzianów. Przynajmniej środa mogła być wolna, tak na odreagowanie. Dobrze, już więcej nie narzekam, bo moja przyjaciółka zaczyna się denerwować.

"Powiedz mi, czy kiedykolwiek chciałeś
kogoś tak bardzo, że to bolało?
Twoje usta próbują mówić,
ale po prostu nie możesz znaleźć słów"

*Tytuł jednej z piosenek Fun'u "At least I'm not sad as I used to be". Zachęcam do słuchania.

sobota, 1 lutego 2014

1 luty 2014 - Pomysły, Nocni Łowcy i rodzinne spotkania

     Za dwa dni blogowi stuknie miesiąc, więc zrobimy na tę okazję małe podsumowanie tego, o czym pisałam. Dziś dzień w biegu: najpierw do Mari, później odwiedziny u kuzyna, w międzyczasie na zakupy. Przynajmniej da się odreagować i trochę poruszać.

     Dzięki ostatnio zaistniałej sytuacji mam kilka fajnych pomysłów do kolejnej pseudo-książki, tak że mam nadzieję, że tym razem nie zabraknie mi weny i napiszę przynajmniej połowę. Podobno większą częścią umiejętności pisarza jest doświadczenie życiowe, aczkolwiek nie sądzę, by moje było specjalnie obszerne. Tak czy tak, nigdy nie mów nigdy, więc może kiedyś zawojuję listę bestsellerów. W marzeniach! Teraz nie schodzę na ich temat, nie martwcie się.

     Będąc u Mari odkryłam, że w 100% jestem Nocnym Łowcą, gdyż za pomocą jednego małego palca (muay thai) zrzuciłam ją z łóżka, a ta prawie udusiła się ze śmiechu. Pomińmy fakt, że mój palec wylądował na jej karku, gdzie ma okropne łaskotki. Jestem Nefilim i kropka. Teraz czuję się taka dumna, może w Londynie Jamie Campbell Bower sam mnie znajdzie i poprosi o zdjęcie, bo też grał Nocnego Łowcę.

     Przy okazji urodzinowego spotkania z rodzinką u kuzyna wywiązała się kłótnia między ciocią a wujkiem o to, czy książki powinny być jednakowe we wszystkich szkołach, czy też nie. Dobre piętnaście minut komedii lepszej niż lecące wtedy kabarety. Dobrze, dziś nagadałam trochę o sobie... Jakoś tak łatwo, kiedy się nie ma tematu. Teraz idę w końcu zabrać się za "Dziewięć żyć Chloe King", które od kilku dni bezczynnie leżą na półce czekając na otwarcie.

Uwielbiam takie "dziwne" zdjęcia :D
"Nie sztu­ka być miłym, kiedy się kocha, lecz kiedy już kochać się przestało."

piątek, 31 stycznia 2014

31 stycznia 2014 - Prawda równa się smutek

     Przepraszam Was bardzo, że ostatnie notki są strasznie krótkie, ale czuję się okropnie i nie mam na to siły. Postaram się od jutra pisać w miarę normalnie, nawet mam pomysł, który może być choć odrobinę obszerny :)

    W prawdzie dzisiejszy dzień powinien być wesoły, bo dwóch członków mojej rodziny obchodzi urodziny, ale niestety... Powinnam wyciągnąć z zaszłej sytuacji pozytywne aspekty i tak też poradziłabym komuś, kto też się w niej znalazł, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie to trudne. Muszę się wziąć w garść. Zawsze myślałam, że prawda jest najważniejsza i powinno się z niej cieszyć, jednak dziś mój sposób postrzegania jej jako wartości życiowej diametralnie się zmienił. Jednak mieli rację - boli jak cholera.

Jakoś tak mnie wzięło na Anioły... Tata będzie niezadowolony.
"Nie kłam­stwa, lecz praw­da za­bija nadzieję."

czwartek, 30 stycznia 2014

30 stycznia 2014 - Pustka

     Jestem obecnie w trakcie (Córciu? :P) wymyślania imion do mojej - kolejnej - pseudo książki. Cieszę się ostatnimi dniami ferii. Generalnie nudy w pełnej krasie, aczkolwiek staram się jakoś urozmaicić sobie życie czymkolwiek, co możecie odczytać jako książki, filmy i mojego psa. Poza tym szukałam jakichś prostych tutoriali z Gimp'a, żeby to nauczyć się wykorzystywać go do tworzenia rzeczy, które nie wyglądają jak przypadkowy kłębek kolorowych kresek.

     Ostatnio czuję okropną pustkę, jakby brakowało mi jakiejś nieosiągalnej rzeczy, której na dodatek za nic nie mogę sobie przypomnieć. Nienawidzę takich uczuć, w moim przypadku sprawiają, że nie mogę spokojnie się wyspać i śnią mi się jedynie śmierć i cierpienie. Chciałabym z kimś szczerze porozmawiać, ale jakoś się na to nie zapowiada. Pozostają mi oczywiście Facebook'owe czaty, ale, pomimo tego, że tam zazwyczaj mówi się więcej, nie zastąpią konwersacji na żywo. A przynajmniej mam taką nadzieję.


"W tym cho­ler­nym życiu pot­rzeb­na jest miłość, która męczy, du­si i za­bija... bez niej jest wiel­ka pustka."

środa, 29 stycznia 2014

29 stycznia 2014 - Kariera

     Dziś rano moja mama podjęła, co osobiście mnie zaskoczyło, dosyć ważny temat, a mianowicie "Co chcesz robić w przyszłości, kochanie?". W tym momencie, jak każdy w podobnej sytuacji, zaczęłam się zastanawiać, bo z jednej strony wszystko miałam już obmyślone, a z drugiej większość pomysłów nadawała się do wyrzucenia. Właściwie zostały dwa lata na podjęcie ostatecznej decyzji.

     Wiem tyle, że po skończeniu gimnazjum na pewno wybiorę liceum ogólnokształcące. A co potem? Jest bardzo dużo możliwości, i nad wieloma myślałam. Chociażby bankowiec. Jak się uda - dużo pieniędzy, co w moim przypadku jest potrzebne, zważywszy na moje "wydatki", co przyznała mi nawet moja rodzicielka. Druga opcja: prawo. Całkiem ciekawy (chyba) zawód, ale trzeba skończyć historię, więc odpada. Co dalej? Projektowanie. Powinnam je wymienić jako pierwsze - praca ze snów! Robić to, co się kocha i dobrze na tym wychodzić. Przeszkodą jest to, że jestem totalnym beztalenciem jeżeli chodzi o - konieczne w tym przypadku - rysowanie. W takim razie może dziennikarstwo? To chyba najlepsza idea ze wszystkich, które podałam. Lubię pisać, lubię grzebać w sprawach wszelakich, więc powinno być dobrze. Zatrzymajmy się tu na chwilę...

      Przyjmując, że poszłabym na dziennikarstwo, żeby było tak... "profesjonalnie" przydałby się jakiś drugi kierunek. Filologia angielska? Nie wiem, właściwie to nie orientuję się w tym, jakie są kierunki, tak że jak na razie mogę mówić jedynie ogólnie. Cudownie byłoby sprawnie piąć się po szczeblach kariery do góry, ale do tego potrzebna jest determinacja i siła. Jak wiemy, niektórzy wielcy ludzie zaczynali od przynoszenia kawy i kanapek tym z branży, którzy plasowali się na wyższych szczeblach hierarchii. Można mieć też nadzieję, chociaż niekoniecznie w tym zawodzie (powiedzmy, że modeling) po prostu zauważy nas w tłumie przechadzającym się po najpopularniejszych miastach świata. To jest moim zdaniem niemożliwe, ale cóż, zawsze warto mieć nadzieję marzenia.

     No i znów schodzę na temat marzeń... Ale czyż nie są one piękne? Dają nadzieję, mobilizują, sprawiają, że mamy jakiś cel w życiu, wiemy, do czego dążymy. Może i nie spełniają się automatycznie, ale trzeba coś zrobić w tym kierunku. A nawet jeśli spełniałyby się od razu, życie byłoby niesamowicie nudne. Nie byłoby żadnych przeszkód do pokonania, doświadczenia, które pomaga w dalszym życiu. Przykładowo, ile pracy i wysiłku trzeba włożyć w zbudowanie wymarzonego domu? Dokładnie, bardzo dużo. A gdyby tak pomyśleć: "Chcę piękny dom." i nagle PUF! Budynek stoi przed nami w całej swojej okazałości, z gratisowym Porsche w garażu. W marzenia trzeba po prostu uwierzyć i działać w kierunku ich ziszczenia.


     Mam wrażenie, że w każdym kolejnym poście powtarzam jedno i to samo, muszę to zmienić. Hm... A jakie są Wasze plany na życie?

"Nie trać cza­su na kry­tyko­wanie in­nych, ga­nienie ich dzieł; pra­cuj nad swoim, poświęcaj mu wszys­tkie godzi­ny. Reszta to czcza ga­dani­na al­bo wy­mysł. Trzy­maj się te­go, co w to­bie praw­dzi­we al­bo na­wet „wieczne”."

wtorek, 28 stycznia 2014

28 stycznia 2014 - Pseudo książka nr. 2

     Nicość, powoli przeradzająca się w pomarańczowe światło pochodni niesionej w ręku osoby, której obecność zdradzają nieostrożnie stawiane na kamiennych stopniach kroki. Blask każe jego oczom się otworzyć, choć te, wyczerpane walką starają się bezskutecznie je ignorować, ostatecznie ulegając niemym namowom. Uderzenie w grube, zardzewiałe pręty celi roznosi się echem po pomieszczeniu, przyprawiając głowę o wyniszczający ból. Ciche jęknięcie zostaje zagłuszone przez krzyki strażnika.
     - Klucz! - pojawia się wrzask przeplatany z głośnymi wdechami i wydechami, jak po długim biegu, przywodzącymi na myśl wściekłego psa.
     Nadchodzi człowiek mniejszy, o bardziej przezornych ruchach. W jego dłoni brzęczy pęk kluczy, zręczne palce przekładają nimi w poszukiwaniu sztuki numer 14. Po chwili podają ją strażnikowi, a ten z niepotrzebną siłą otwiera drzwi, ruszając od razu w stronę leżącego w rogu jeńca i ciągnąc go do siebie za przód porwanej, poplamionej krwią koszuli.
     Czuje, jak umięśnione ramiona raz po raz popychają go do przodu. Bose nogi błądzą po lodowatych kamieniach, każdy krok sprawia cierpienie. Nierówny oddech wzbiera w płucach cuchnące śmiercią powietrze.
     Przystaje, ponacinaną ręką dotyka ściany, niezdarnie usiłując się o nią oprzeć. Po upadku należy się podnieść, ale w jego głowie nie rysuje się perspektywa wyjścia z sytuacji. Wbijająca się w plecy pięść nakazuje poruszyć się przed siebie.
     Dłoń na ramieniu, obrót w prawo, marsz. Przed lekko przymkniętymi oczami majaczy obraz ciężkich, drewnianych drzwi. Strażnik odciąga jeńca na bok, a następnie popycha je. Wciąż pospieszany mężczyzna zamiast oczekiwanego nieba widzi schody prowadzące do kolejnych, jeszcze większych wrót. Niech to się wreszcie skończy, błaga w myślach, bo nie umie wydusić z siebie słów. Musi mu się udać, nie może zawieść, ale sam w to nie wierzy.
     Za otwartymi drzwiami dostrzega średniej wielkości pomieszczenie. Ściany zdobią ręcznie robione perskie dywany, w postawionych w każdym kącie doniczkach rosną wysokie ciemnozielone drzewka. Za mahoniowym stolikiem do kawy umiejscowionym w środku pokoju stoi fotel zajmowany przez barczystego, bladego jak ściana człowieka o wrogim, odpychającym wyrazie twarzy.
     Strażnik rzuca na ziemię jeńca, a ten uderza poranionymi rękoma w wypolerowane panele.
     Ból jeszcze bardziej się nasila.
     Ramiona uginają się pod jego ciężarem, z trudem łapie oddech. Nieznajomy mężczyzna wstaje powoli z miękkiego fotela. Porusza się lekko i z gracją, jakby jego stopy nie dotykały podłogi. Odwraca głowę w stronę więźnia tak, by ich oczy mogły się spotkać.
     - Gdzie To jest? - pyta bez wstępów z niekłamaną irytacją.
     Cisza.
     - Gdzie?! - Silne ręce rwą włosy o głębokim odcieniu kasztanu.
     Łza na policzku.
     - Ja... N... nie...
     - Dobrze - nagle głos zmienia się w łagodny, wręcz serdeczny.
     Siwiejący mężczyzna odwraca się do stojącego obok przeszklonego kredensu. Wyciąga przed siebie dłoń, a jedne z drzwiczek otwierają się z cichym zgrzytem, odsłaniając znajdujący się za nimi srebrny sztylet o zdobionej wielkimi rubinami rękojeści. Broń zaczyna sunąć do człowieka w powietrzu, jakby niesiona nieznaną mocą. Starzec bierze ją do ręki i powoli obraca. Blask świecy postawionej na stole lekko odbija się od klingi. Mężczyzna wraca do leżącego na ziemi człowieka i przesuwa palcem po sztylecie.
     - Tylko nasze czyny mają wpływ na przyszłość. Mogłeś postąpić właściwie i wyjawić, gdzie jest Miecz, a tak... Cóż... - Nuta troski? Niemożliwe. - Z twoją przyszłością może być różnie.
    Wdech więźnia. Cisza. Sztylet rozrywa gardło.

●•●•●

     Takie oto efekty mojej dzisiejszej nocnej nudy...


"Kiedy niebezpieczeństwo jest tak wielkie, że śmierć stała się nadzieją,  rozpacz jest brakiem nadziei, że można umrzeć."

poniedziałek, 27 stycznia 2014

27 stycznia 2014 - Wspomnienia więźniów

     Wracam, by znów trochę pomyśleć, popisać. Może wiecie, a raczej tak, bo w mediach o tym głośno, że mamy dziś 69. rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz - Birkenau. W związku z tym, odbyły się w nim uroczystości upamiętniające zamordowanych tam ludzi, a głównymi gośćmi byli ocaleni więźniowie, którzy następnie wygłaszali krótsze czy dłuższe przemowy.

     "69 lat po opuszczeniu piekła,  jesteśmy tu ponownie.", mówi jeden z nich. Dla wielu powrót na teren obozu był zapewne powrotem wielu tragicznych wspomnień. Mimo to, pojawili się tam, by, moim zdaniem, pokazać ludziom, jakie mają szczęście żyjąc teraz, a nie siedemdziesiąt lat wcześniej. Tu po raz kolejny podkreślam, jak nie wdzięczni jesteśmy,  narzekając na to, co mamy.

     Jedna z zaproszonych kobiet opowiedziała o tym, że kiedyś w nocy usłyszała śpiew - pokrzepiający, piękny. Człowiek, który był źródłem tego dźwięku stał za płotem obozu, pośród nieżywych ciał. A ona nie potrafiła się zmusić, by odejść od drzwi i wrócić na pryczę, ryzykując obudzenie się strażniczki. Poczuła na ramieniu dłoń swojej koleżanki, która powiedziała jej, że ta pieśń to modlitwa za zmarłych.


     To smutne, ale niestety prawdziwe, tak jak inne opowieści byłych więźniów. Wokół holokaustu i obozów koncentracyjnych krąży wiele plotek, jak teoria, że nie zamordowank tam 6 milionow Żydów, a znacznie mniej. Jakie to ma jednak znaczenie? Zostali zabici i koniec. Powinniśmy o nich pamiętać i przypominać o tym,  co przeszli.

"Wszystkie historie są prawdziwe."

niedziela, 26 stycznia 2014

26 stycznia 2014 - "Sierpień w hrabstwie Osage"

     Przed chwileczką wróciłam z kina. Byłam z tatą na nowym filmie z oscarową aktorką Meryl Streep w roli głównej, "Sierpień w hrabstwie Osage". Opowiada o zawiłych relacjach rodzinnych, romansach, tajemnicach, które nigdy nie miały zostać odkryte. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zwiastun, moją pierwszą myślą było coś w stylu "O kurczę, muszę iść na to do kina!". Mimo wątpliwości mojego taty co do tego, że będzie to kolejny ckliwy dramat, nie zawiodłam się.

     Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła była wręcz fenomenalna gra aktorska Pani Streep, będąca niewątpliwie jedną z najlepszych aktorek. Żaden z filmów z jej udziałem mnie nie znudził,  w tym przypadku było podobnie. Poza tym, nie można pominąć Julii Roberts i reszty aktorów, którzy również dobrze się spisali. W tej produkcji na smutnej uroczystości pogrzebowej wujka spotkało się wiele różnych wybuchowych, jak i spokojnych charakterów. Ich konfrontacja doprowadziła do serii konfliktów. Gdzie spotkamy przewrażliwioną córkę w separacji wyzywającą chorą na raka, nie całkiem sprawną umysłowo matkę-narkomankę od dziwek, niespełnioną siostrę, każdego roku przeprowadzającą do domu nowego "narzeczonego" czy ciotkę ukrywającą przed wszystkimi wstydliwy błąd z przyszłości? Pomimo to, film w smutny, acz chwytliwy sposób ukazuje zachwianą emocjonalnie rodzinę nie potrafiącą dostrzec żadnych pozytywów w innych.

     Myślę,  że każdy przynajmniej raz powinien zobaczyć "Sierpień w hrabstwie Osage", chociażby po to, żeby uświadomić się w tym, że to czyny wpływają na to, jak potoczy się życie. Nie poznamy przyszłości w tym momemcie, ale możemy sprawić, by stała się dla nas najlepszymi momentami spędzonymi z bliskimi. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo kogoś kochamy do czasu, aż ten nie odejdzie. Nie mamy prawa mówić "Nienawidzę ich" bez powodu. Oh, ile razy myślałam tak o rodzicach, mówiłam, że gdy ich zabraknie, nie będę płakać.  Żałuję,  że byłam tak głupia i nie wdzięczna za to, co dla mnie robią i robili od dnia moich narodzin. W dzisiejszych czasach nie potrafimy dostrzec drobnych, a niesamowicie waznych i pięknych gestów,  które czynią wszystko dookoła pełniejszym i bardziej wyraźnym.

     Większość osób za bardzo przejmuje się problemami,  opinią innych... A przecież to nie one są sensem tego wszystkiego. Najpierw lepiej nauczyć się szacunku i zrozumienia, a nie doszukiwać się na siłę wad.

"Małżeństwo i rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy."

sobota, 25 stycznia 2014

25 stycznia 2014 - Stresowi mówimy "Nie!"

     W tym poście kolejny poradnik, tym razem pod tytułem "Jak radzić sobie ze stresem?". Myślę, że taka notka może się przydać, gdyż każdy  ma z nim styczność. Stres może czasem przerazić nas do tego stopnia, że przypadkiem wywołamy niepożądaną sytuację. Co mówi o nim Ciocia Wikipedia*? Stres to reakcja na bodziec pochodzący ze świata zewnętrznego, który wymaga z naszej strony podjęcia jakichś działań. Jest to oczywiście nasza reakcja, tak więc teoretycznie powinniśmy być zdolni do zatrzymania jej, aczkolwiek z własnych doświadczeń wiem, że w praktyce nie jest tak kolorowo, jak mogło by się wydawać. Tak czy tak, można próbować, a oto kilka pomysłów na to, jak walczyć ze stresem :)


1. Poznaj swój stres!
     Na początek trzeba rozpoznać, jakie sytuacje nas stresują. Wydaje się to całkiem proste, ale mamy tu do czynienia z pierwszym i najważniejszym etapem, o którym zwykle zapominamy. Nie ma potrzeby zatrzymywać się nad tym zbyt długo i koncentrować na sytuacjach stresowych. Najprościej wypisać rzeczy, które sprawiają, że czujemy się niekomfortowo na kartce papieru. Jeśli chcesz nauczyć się, jak radzić sobie ze stresem w życiu, musisz najpierw wiedzieć, jakie są jego najważniejsze źródła. Trzeba przecież poznać wroga, zanim rozpoczniemy z nim wojnę.



2. Zaakceptuj albo wyeliminuj!
     Sytuacje, które można łatwo wyeliminować, należy załatwić od razu. Prosty przykład - irytuje nas zrzędliwa kasjerka z jakiegoś sklepu. W tym przypadku po prostu omijamy go szerokim łukiem!
Zdarzenia, które mogą sprawić więcej problemów, należy postarać się wyeliminować wtedy, kiedy będzie to możliwe. Najlepiej znów sięgnąć po kartkę papieru i napisać osobny plan dla każdego z nich. Przykładowo, stresuje nas nasza nie najlepsza sytuacja finansowa, w takim razie zapisujemy listę, która pozwoli nam krok po kroku wyeliminować ten problem.

     Wielu sytuacji stresowych nie da się wyeliminować, chociażby w przypadku, gdy wstawianie z łóżka wprawia nas w histerię. Może denerwuje mnie jakieś dręczące pytanie, na które nie da się odpowiedzieć, albo osoba, z którą jednak nie chciałoby się zerwać kontaktów.
Rzeczy, których nie możemy się pozbyć jest niestety bardzo dużo. Po prostu musimy się z nimi pogodzić. Tylko od nas zależy, czy dana sytuacja wywołuje u nas taką czy inną reakcję, więc powinniśmy nauczyć się utrzymywać spokój.

3. Masz wyobraźnię? Użyj jej!
     Jest wiele technik bazujących na wyobraźni czy pracy z podświadomością. Są to bardzo skuteczne metody radzenia sobie ze stresem. Weźmy na przykład... miejsce ze snów!
Stwórzcie w wyobraźni swoje miejsce marzeń i odwiedzajcie je, kiedy się stresujecie. Użyjcie do tego jak najwięcej zmysłów: wzrok, słuch, zapach, smak, dotyk. Takim miejscem może być plaża w tropikach i towarzyszący Wam zapach oceanu; świetlisty las, w którym słychać łagodny śpiew ptaków; ogród na wsi i pokryta poranną rosą trawa, po której stąpacie boso i tak dalej. Jednym słowem wszystko, co poprawia Wam humor. Ważne, żeby było stworzone przez Was, dla Was i dla Waszej przyjemności. Będzie to przystań, do której będziecie mogli wracać, kiedy będziecie tego potrzebować.

4. Uśmiechnij się do stresu, a on uśmiechnie się do Ciebie!
     Należy jak najczęściej się śmiać, aby stać się bardziej odpornym na stres. Śmiech, choćby i sztuczny, wywołuje w organizmie człowieka reakcje fizjologiczne ograniczające negatywne skutki zdenerwowania. Warto zrobić sobie swoją własną listę sposobów na wywołanie uśmiechu na twarzy: może to być oglądanie komedii, spotkania ze znajomymi, czytanie książek lub dowcipów, oglądanie śmiesznych zdjęć... Pomysły są nieograniczone!
     Jest kilka bardzo skutecznych technik na ośmieszanie sytuacji stresowej. Jedna z nich polega na tym, że będąc w stanie relaksacji odtwarzamy sobie dany moment jak film. Mamy w ręce pilota i przewijamy filmik do przodu i wstecz. Odtwarzamy go kilka razy. Następnie zaczynamy się tym filmem bawić: dorysowujemy twarzom śmieszne wąsy, zmieniamy wygląd postaci, podkładamy inny głos, wprowadzamy dodatkowe wydarzenia, które powodują, że sytuacja stresowa wywołuje w nas uśmiech. Czynność należy powtarzać kilkukrotnie do ustąpienia objawów stresu. Gdy następnym razem o tym pomyślimy, zamiast płakać zaczniemy się śmiać.

5. Znajdź hobby!
     Zajmijcie się czymś, żeby nie myśleć o stresie. Możecie na przykład zacząć biegać. Sport bardzo dobrze pozwala rozładować sytuacje stresowe - warto się nad tym zastanowić i przy okazji podbudować kondycję. Poza tym jest jeszcze wiele rzeczy, które mogą Was zainteresować. Chociażby rysowanie, muzyka, czytanie i tak dalej.

     Każdy z nas się stresuje. W końcu, jest to coś całkowicie naturalnego. Warto jednak zacząć pracować nad samym sobą, żeby uniknąć wielu nieprzyjemnych chwil.

"Mi­nuta spędzo­na w stre­sie trwa dłużej niż godzi­na w relaksie."

piątek, 24 stycznia 2014

24 stycznia 2014 - Alonso Mateo

     Babcia znalazła mojego bloga, jeszcze w dodatku za pomocą mojego (wcześniej jej nieznanego) nicku pod komentarzami innego. Powinna pracować w FBI... Dziś w poszukiwaniu inspiracji sięgnęłam po najnowszy numer magazynu Glamour, niestety nie znalazłam nic, o czym można by tu wspomnieć. A wtedy mnie olśniło. Słyszał ktoś może o Alonso Mateo?

     Pewnie ku Waszemu zdziwieniu, ale zdjęcie chłopczyka obok nie znalazło się tu tylko dlatego, że okropnie mi się podoba. Otóż jest to wspomniany wyżej Alonso, który przez wielu Internautów z całego świata został okrzyknięty najlepiej ubranym dzieckiem świata! Właściwie nie wiem, co mam o tym sądzić, bo wielu ludzi pomyśli, iż takie stylizowanie dziecka jest złym pomysłem. W sumie moim zdaniem nie. Dlaczego? Każdy ubiera swoją pociechę, więc co z tego, czy będzie wyglądać lepiej czy gorzej? Nie ma różnicy. Poza tym, sam chłopczyk w wywiadzie dla magazynu The Cut podkreślił, że w ubiorze inspiruje się tatą, bo bardzo podoba mu się, jak ten się nosi. Jeśli więc taka forma rozrywki sprawia mu przyjemność, gdzie tu mówić o pozbawianiu go dzieciństwa? Tak czy tak, musicie przyznać mi rację, że Alonso wygląda zabójczo jak na pięciolatka :P Co ciekawe, rodzice tego małego chłopca nie są celebrytami, jak mogło by się wydawać. Jego ojciec ma własną firmę, a matka jest stylistką, czemu wcale się nie dziwię.

     Oczywiście Mateo nie jest jedynym dzieckiem, o którego wygląd dbają rodzice. Innymi są na przykład Suri Cruise, córka znanego aktora Toma Cruise'a i Katie Holmes, a także chrześniak dyrektora artystycznego domu mody Chanel Karla Lagerfelda, Hudson Kroenig. W każdym razie faktem jest, że ten uroczy Kalifornijczyk wygląda lepiej niż niejeden dorosły Polak. Pod artykułami o nim widziałam komentarze typu "Ma 5 lat, a już wygląda jak gejuś". Szczerze, to kiedy czytam takie teksty, odechciewa mi się wszystkiego. Zero tolerancji. Może odeślę Was do jednego z poprzednich postów. Ale nie zbaczajmy z tematu. Chyba mogę nazwać Alonso fejmem, bowiem chłopczyk w ciągu roku zdobył 18.000 fanów na Facebook'u, 130.000 obserwatorów na Instagramie, a średnia ilość odwiedzin jego profilu przekracza granicę 130.000. 

     Pewnie cieszyłabym się, gdyby moje dziecko wyglądało w przyszłości podobnie, ale niestety myślę, że nie będę miała dostępu do najnowszych kolekcji Gucci, Dolce & Gabbana czy Little Marc Jacobs, które należą do ulubionych marek Alonso. Ale przecież są podróbki! I Doda oraz kochane Grycanki coś o tym wiedzą ;) Trzeba jednak pamiętać, by nie przedobrzyć i we wszystkim zachowywać umiar. Jedyne, co mnie martwi to to, by dzieciak w przyszłości nie wyrósł na gburowatego narcyza. A tymczasem wracam do czytania (tak, tak, znowu) "Dziewięciu żyć Chloe King"...


"Moda - to co dziś ładne, ale za kilka lat będzie brzydkie. 
Sztuka - to co dziś brzydkie, ale za kilka lat będzie ładne."

czwartek, 23 stycznia 2014

23 stycznia 2014 - Głupota ludzka nie zna granic

     Dzisiaj po trzech godzinach siedzenia na kanapie z książką w dłoni nareszcie skończyłam "Miasto zagubionych dusz". No i niestety jestem zdruzgotana. To był pierwszy raz, kiedy uroniłam łzę czytając cokolwiek. Nie powiem jednak dużo, żeby nie zdradzać szczegółów osobom, które również zamierzają zabrać się za Dary Anioła. Jeśli jeszcze znajdę chęci może zacznę trylogię "Dziewięć żyć Chloe King", o której właściwie dużo tutaj pisałam. Poza tym, jutro wybieram się na basen, a najprawdopodobniej w środę do McDonald's. Staram się wykorzystać ferie jak najlepiej się da, żeby wrócić do szkoły w dobrym nastroju.

     Jak zwykle przeglądając Internet natrafiłam na dosyć drastyczny artykuł opowiadający o japońskiej tradycji kultywowanej w pobliżu wioski rybackiej Taiji. Polega ona na tym, iż do znajdującej się obok Taiji zatoki - później blokowanej przez kutry i sieci rybackie - zaganiane są ogromne ilości żyjących niedaleko delfinów. Następnie ludzie wyławiają z wody najładniejsze osobniki, które są odsyłane do akwariów, a cała reszta jest brutalnie mordowana. Miałam zamiar wstawić zdjęcia, które były opublikowane wraz z artykułem, ale uznałam, że to nie będzie zbyt dobry pomysł. 

     To, dlaczego ludzie wyprawiają takie rzeczy nie daje mi spokoju. Przeżyłabym jakoś wyławianie niektórych delfinów i trzymanie w miejscach zapewniających dogodne warunki, chociażby zoo, ale nie rozumiem idei wybierania części i zabijania reszty. Bo co? Nie jesteś tak piękny jak tamten (tylko ja nie zauważam znaczącej różnicy w wyglądzie tych ssaków?) - umrzesz. Zamiast wypuścić nieszkodzące nikomu stworzenia na wolność, pozbawiamy ich życia bez powodu. Nie mam żadnego pomysłu na wyjaśnienie takiego zachowania w jakikolwiek sposób, gdyż co mogę powiedzieć? Japończykom się nudziło i postanowili zamordować kilka delfinów z zatoki. Nie... 

Tak bardzo chcecie się ich pozbyć?
     Zadziwiające jest to, że ludzie określają niegroźne zwierzęta jako niebezpieczne z powodu czystej głupoty. Czy jakikolwiek delfin zaatakuje nas, jeśli go nie zaczepimy? Nie. W takim razie tamte zwierzęta w żaden sposób nie zmusiły mieszkańców Taiji do obrony, bo tamci po prostu nie mieli powodu, by się bronić. To jak wbicie noża psu przyjaciela od tak. Człowiek znajduje coraz to głupsze rozrywki. Zamiast zrobić coś użytecznego, co mogłoby poprawić warunki życia innych wybija kolejne gatunki zwierząt. Nie zdziwiłabym się, gdybym w przyszłości opowiadała wnukom o misiach panda, które kiedyś mogliśmy oglądać na żywo, a teraz zostały po nich jedynie czarno-białe ilustracje i opisy w różnorakich książkach. W moim mniemaniu wszystkie stworzenia na ziemi są równe rangą, nie ma czegoś takiego jak "jesteś mały - nie powinno cię tu być", albo "ty masz brązowe futerko, zniknij". Zwierzęta polują nie dla zabawy czy zabicia czasu, ale dla pożywienia, bo te mięsożerne nie mają innego wyjścia. Każdy chce przetrwać, ale czy my, rozwinięta cywilizacja przejawiająca (zazwyczaj) ludzkie zachowania, które nie przewidują morderstw na innych niewinnych gatunkach.

     Kolejną interesującą rzeczą jest fakt, że przejawy masowego znęcania się nad zwierzętami najczęściej widujemy w krajach azjatyckich, takich jak Japonia, Chiny czy Korea. Może dlatego czuję niechęć do tych państw... Z każdym takim przykładem ludzkiego idiotyzmu moja wiara w to społeczeństwo zaczyna słabnąć.

"Gdy­by zwierzę za­biło z pre­medy­tacją, byłby to ludzki odruch."

środa, 22 stycznia 2014

22 stycznia 2014 - Anoreksja i te sprawy

     No więc mamy Dzień Dziadka! Jeśli jakiś czyta tego posta, wszystkiego najlepszego! Zapewne każdy był u dziadków z jakimś małym podarunkiem i w zamian został poczęstowany pysznym ciastem? Ja tak, ale wczoraj i niestety bez obecności dziadka, który nie potrafi usiedzieć w miejscu i po emeryturze chwycił się trzech innych prac. Po wczorajszym ataku ciastem i galaretką miałam wrażenie, że już nic w siebie nie wepchnę.

     Temat w tym poście może troszkę odbiegający od dziadków, aczkolwiek moim zdaniem niemniej ważny. Mianowicie postanowiłam zagłębić się odrobinę w anoreksję, a dokładniej osoby, które na nią chorują. W tym celu odwiedziłam naszą ukochaną Ciocię Wikipedię i kilka blogów (tzw. Pro Ana), na których dziewczyny nazywające siebie Motylami piszą o swojej diecie, "osiągnięciach" w chudnięciu i innych tego typu sprawach.

     Pierwszy post, jaki czytałam trochę mnie zaskoczył. Był w nim wspomniany "dekalog anorektyczek", który nijak ma się do zdrowego rozsądku. Z tego co wiem, to tylko jego część. Sami zobaczcie:
• Bycie chudą jest ważniejsze od bycia zdrową.
• Nie będziesz jadła bez poczucia winy.
• Nie będziesz jadła niczego bez ukarania siebie za to (ponad limit diety).
• To proste: chudnięcie jest dobre, a przybieranie na wadze - złe.
• Bycie chudą i niejedzenie są dowodami prawdziwej siły woli.
• Wierzę w potęgę kontroli, która jako jedyna może wnieść porządek w chaos, którym jest mój świat.
• Wierzę w perfekcję i chcę ją osiągnąć.
• Wiem, że waga jest wskaźnikiem moich codziennych sukcesów i porażek.
• Wierzę w piekło, bo czasami mam wrażenie, że w nim żyję. 

Wciąż chcesz schudnąć?
     Od początku. Przy takiej liście zaczynam odnosić dziwne wrażenie, że anorektyczki zrobiły z tej choroby coś na wzór religii. Jak wiemy jest to rodzaj zaburzenia psychicznego, więc właściwie nie dziwię się, że przekładają dobry w ich mniemaniu wygląd nad zdrowie. Co z tego, że zmieścisz się w spodnie XXS, skoro będziesz wyglądać jak wieszak? Nie wiem, czy wystające z każdej strony kości mogą być atrakcyjne dla kogokolwiek... Przeglądałam porady dziewczyn, m. in. na to, żeby przyśpieszyć metabolizm, pozbyć się uczucia głodu, a także przykłady skutecznych ćwiczeń. Zaciekawiły mnie też niektóre diety, które przewidują zjadanie od 0 do 800 kcal dziennie. 

    Nie rozumiem potrzeby zrzucania "nadwagi" mając powiedzmy 50 kg. Wtedy już jest się szczupłym i wygląda się dobrze (oczywiście w zależności od wzrostu, ale weźmy przykład typowej Polki, czyli około 164 cm). Cóż, tak to jest, kiedy naszym ideałem zostaje wychudzona modelka odżywiająca się nasączonymi wacikami kosmetycznymi... Ciekawe, czy one zdają sobie sprawę z tego, że fakt, może będą przeraźliwie chude, ale będą również miały włosy jak siano, łamiące się paznokcie, problemy ze skórą i inne podobne problemy. Dziwna jest też motywacja: zaraz po różnorakich zdjęciach to wmawianie sobie, że są brzydkimi, grubymi świniami, ohydnymi, żałosnymi...
Z tego, co wyczytałam, przy powyższej diecie można schudnąć od 5 do 8 kg w miesiąc. 

     Czyżby coś w rodzaju braku pojęcia o własnej wartości? Możliwe. Promowany przez świat mody "ideał" kobiety namieszał w umysłach kobiet na całym świecie, co jest niestety tragiczną prawą, z którą nie mamy szans wygrać.

"Ceń miłość, którą zos­tałeś ob­darzo­ny, po­nad wszys­tko in­ne. Ona przet­rwa, kiedy two­je złoto i zdro­wie daw­no znikną."

wtorek, 21 stycznia 2014

21 stycznia 2014 - Sposoby na nudę

     Niektórym osobom, w tym mnie kilka dni temu rozpoczęły się ferie, a tym, którzy nigdzie nie wyjeżdżają pewnie czasem może doskwierać nuda. Co więc zrobić w takiej sytuacji? Dziś poradnik o tym, jak aktywnie spędzić wolny czas, także post troszkę inny niż zwykle, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.

     • Połam sobie język na amerykańskim rapie
Może na pierwszy rzut oka brzmi niezbyt ciekawie, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że to ogromna frajda. Najlepiej znaleźć jakąś bardzo szybką piosenkę z trudnymi do wymówienia wyrazami, a potem już zobaczycie sami. Jeszcze większy ubaw sprawi Wam "rapowanie" z kumplami. Po próbach w szkole będziecie mogli pochwalić się na angielskim nienaganną dykcją, więc z takiej formy rozrywki są również korzyści :P

• Tańcz tak, jakby nikt Cię nie widział...
...bo nie musi. Wystarczy do tego odrobina lub trochę większa ilość wolnej przestrzeni w pokoju oraz jakiś sprzęt, z którego odtworzycie ulubione piosenki. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby trochę się poruszać, przy czym możecie spalić trochę kalorii, więc polecam paniom, które dbają o sylwetkę. Kto wie, czy kiedyś nie zostaniecie choreografami?


• Jeśli mamy już taniec, może karaoke?
W sumie to też może nie zachęcać, ale, przynajmniej ja, nie wyobrażam sobie słuchania muzyki bez fałszowania w tym samym czasie. Doszło do tego, że od pewnego czasu zastanawiam się, czy moi rodzice przypadkiem nie zaczynają głuchnąć. Niestety będą musieli pogodzić się z tym, że sprawia mi to radość. Może w najbliższym czasie sprezentuję im zatyczki do uszu. Byłby to chyba najbardziej trafiony upominek w historii.


Spacer, bieganie? Czemu nie!
Wiem, że jest mnóstwo ludzi, dla których biegi czy chodzenie to prawdziwa katorga, ale mogą to również być bardzo przyjemne (i przy tym pożyteczne) czynności. Moim zdaniem najlepiej zacząć od krótkich dystansów, a później z każdym kolejnym wyjściem trochę je przedłużać. Pomimo tego, że pogoda nie zawsze dopisuje, to gdy jest sucho widuję w zimę więcej biegających osób niż w lato, gdy przy ogromnej temperaturze brak chęci jest właściwie usprawiedliwiony.


• Spotkaj się z przyjaciółmi!
To chyba najprostsze rozwiązanie, jeśli nie mamy co robić. O ile ciekawsze są różnego rodzaju przypały z najważniejszymi dla nas osobami, niż siedzenie na Facebook'u. Musimy pamiętać o tym, żeby nie marnować chwil tylko i wyłącznie na wirtualne życie, bo to prawdziwe ucieka nam między palcami. Z drugim człowiekiem świat zawsze wydaje się bardziej kolorowy i żywy, rozszerzony o inne myśli.

• A może dobra książka? Jestem na tak!
Ten punkt odnosi się tylko dla osób, które naprawdę lubią czytać, bo znam ludzi unikających książek jak ognia (czego właściwie nie rozumiem). Chyba nie ma nic lepszego na chłodne, zimowe wieczory niż kocyk, książka i kubek gorącej czekolady. Wreszcie dostałam "Dziewięć żyć Chloe King", więc zapewne w najbliższym czasie sama wykorzystam ten pomysł.



     To już chyba wszystkie moje propozycje. A jak Wy spędzacie ferie? Jeśli macie jakieś inne sposoby na nudę, napiszcie o nich w komentarzach!

"Życie jest zbyt krótkie, by tracić czas na rozmowy o niczym." 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

20 stycznia 2014 - Carpe diem!

     Doszłam ostatnio do wniosku, że żyjemy w okropnie idiotycznym społeczeństwie. Społeczeństwie nie wykazującym podstawowych ludzkich zachowań - tolerancji, zrozumienia, chęci pomocy. Jesteśmy zaślepieni kitem, jaki wciska nam władza i podążamy za tłumem nie zastanawiając się nad tym, co robimy i myślimy. W ostateczności pozbawia nas to umiejętności wykonywania tych czynności samodzielnie. Podziwiamy czarnoskórych za bycie zadowolonymi z tego, kim są, a białego w identycznej sytuacji nazywamy rasistą. Uważamy, że homoseksualiści wykazują się odwagą w tym, że nie wstydzą się swoich upodobań, ale gdy natkniemy się na człowieka hetero dumnego ze swojej orientacji zostaje on okrzyknięty homofobem. Coś poszło nie tak?

     Większość ludzi żyje wciąż według jednego schematu - praca, dom, sen, praca, dom sen... Widzą tylko to, w międzyczasie narzekając na wszystko inne dookoła, a nie zauważają małych rzeczy, które liczą się naprawdę. Tych, które budują najpiękniejsze wspomnienia. Od razu mówię, że zwracam honor ludziom, którzy nie mają czasu, ale tak... autentycznie. Przy czym brak czasu nie równa się czasowi spędzonemu na kanapie po ciężkim dniu. Wszędzie powtarzają, że życie jest piękne. I są też rzeczy, które czynią je jeszcze piękniejszym. Musimy tylko nauczyć się je doceniać.

     Pierwszą z nich, która przychodzi mi na myśl jest muzyka. O ile przyjemniejsze są samotne spacery ze słuchawkami na uszach? Jeśli jeszcze tego nie próbowaliście, radzę zrobić to jak najszybciej. Słuchając ulubionych piosenek wszystko wokół nabiera jeszcze jaśniejszych barw. A nawet nie. To nie tylko utwory puszczane z komórki. to wszystko - śpiew fruwających ptaków, szum wiatru pośród gałęzi drzew, plusk wody kapiącej z blaszanych dachów, równomierne tykanie zegara. Na przykładzie mojej mamy, ona nienawidzi muzyki i przypomina mi o tym zawsze, gdy ja się nią rozkoszuję. Nie mogę tego zrozumieć, zwłaszcza dlatego, że ten rodzaj sztuki towarzyszy nam na każdym kroku i nie sposób się go pozbyć, nie ważne jak bardzo byśmy chcieli.

     Czy aby nie ludzie, którzy często doprowadzają nas do kresu wytrzymałości, czasem nie czynią życia ciekawszym? Intrygująca jest różnorodność pod każdym względem, a my i inne organizmy jesteśmy na to najlepszym przykładem. Wyobraźcie sobie świat, w którym wszystko jest identyczne. Każda osoba ma te same oczy, sztuczny uśmiech ukrywający pod sobą te same myśli, uczucia. Identyczne kolory zlewające się ze sobą w nudne krajobrazy, które każdy zna na pamięć. Co z tego jednak, że jesteśmy inni, skoro unikamy kontaktów ze sobą jak ognia? Wolimy użalać się nad swoim okropnym i niesprawiedliwym życiem w Internecie, niż szczerze porozmawiać z osobami, które znamy i które znają nas. Lepsza wydaje się nam perspektywa położenia się na kanapie z laptopem na kolanach niż wyjście na świeże powietrze i spotkanie z przyjaciółmi.


     Dorośli mówią, że nasze pokolenie zostało opętane przez nowinki technologiczne bezbłędnie zastępujące nam znajomych i niestety muszę się z tym zgodzić. Ale czy nie warto próbować zmienić tego chorego nawyku chociażby wśród najbliższych osób? Zeszłe lato prawie w całości spędziłam grając z rówieśnikami w siatkówkę na trzepaku i bezcelowo włócząc się po mieście. Byłam szczęśliwa pomimo tego, że nie dzieliłam się chwilami na Facebook'u. Kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat temu dla osób w naszym wieku liczyło się to, że zaraz po przyjściu ze szkoły mogli rzucić tornister w kąt pokoju i wybiec na dwór. Ich wyobraźnia nie ograniczała się do internetowych grafik, które straciłyby przy niej swój sztuczny blask. Była jak zaklęcie, które karton zmieniało w łódź podwodną, patyki w samurajskie miecze, a kilka rosnących w pobliżu krzewów w fort czy zamek. 

     Żałuję, że nie urodziłam się wcześniej, ale zamiast narzekać i tak wolę podejmować próby uczynienia życia piękniejszym, bo ono już nigdy więcej mi się nie przydarzy. Nie mam zamiaru marnować momentów na myśli o końcu, gdyż zdaję sobie sprawę, że ten i tak kiedyś nadejdzie. Zadręczanie się nim nie ma w tym wypadku najmniejszego sensu. Lepszym rozwiązaniem jest dla mnie zapisanie na białych kartkach jak największej ilości kolorowych wspomnień, którymi kiedyś będę się cieszyć. Nie można żałować rzeczy, które robiło się w przeszłości, o ile tylko sprawiły nam przyjemność. Wyjątkiem są przestępstwa, ale nie będę zbaczała z tematu. Jeśli należymy do tych osób, które mają możliwość spędzania czasu w sposób, który daje im satysfakcję, powinniśmy być za to wdzięczni i czasem pomyśleć o tych, którzy nie mieli tyle szczęścia, co my.

"Jeśli marnowanie czasu daje ci radość, nie jest to czas zmarnowany."

niedziela, 19 stycznia 2014

19 stycznia 2014 - Brak koncentracji i moje przemyślenia

     Mam mętlik w głowie. Z racji tego, że, jak ustaliłam, wczoraj byłam w kinie i poszłam spać o trzeciej w nocy, koło piątej popołudniu postanowiłam się zdrzemnąć. Budzę się, spoglądam na zegar. Dziesiąta! Super, naprawdę super. Jeszcze teraz na szybko musiałam ściągać Windows Phone na laptopa babci, żeby wrzucić zdjęcie do poprzedniego posta, które do tej pory było zastąpione Nate'em.  Już po edycji ;)

     A jutro jadę na zakupy i na szczęście załapię się na wyprzedaże w Empiku. Niestety poza tym nie mam jakichś konkretnych planów na ferie. Jak jest u Was? Śnieg jak na razie nie zaszczycił mnie swoją obecnością, więc raczej czuję się jak jesienią. Tymczasem delektuję się sernikiem. Do diabła z gadaniem, że po 18.00 się nie je... No bo proszę! Jaki jest sens odchudzania się w wieku 13 lat? Dokładnie,  żaden sens.



     Wczoraj moja przyjaciółka wymyśliła genialny rytuał pozbywania się problemów.  Postawiła świeczkę na dywanie i spaliła w niej kartki. I zrobiło się z tego wszystkiego ognisko. Było fajnie, co z tego, że w rezultacie straciłyśmy jakieś półtorej godziny na zdzieranie wosku z paneli. Mimo to, kolejne świetne wspomnienie na liście. A przecież w naszym życiu chodzi głównie o nie. Warto mieć chwile do zapamiętania, które kiedyś umilą nam te ostatnie, szare...

"W życiu piękne są tylko chwile."

sobota, 18 stycznia 2014

18 stycznia 2014 - Przyjaźń i inne wartości

     Znów tak późno... Jejku, mam tyle do napisania, że nie wiem, od czego zacząć, choć pewnie wyjdzie na to, że post nie będzie miał więcej, niż dwa akapity. Tak długo czekałam na ujawnienie tajemnego planu mojej przyjaciółki, a okazało się, że przez ostatnie kilka tygodni każda nasza rozmowa była ukartowana. Szczerze mówiąc, poczułam się jak złapany w pułapkę główny bohater kryminału. Mimo to zaczęłam się okropnie śmiać, co powinno być dziwne zważywszy na sytuację. No ale do rzeczy.

W taki sposób żegnamy problemy...
Szkoda, że potem było 1,5 godziny sprzątania.     

Sami nie zauważamy w sobie zmian. Jeślibyśmy nawet myśleli za dużo o tym czy o tamtym, nie mamy możliwości dostrzeżenia ich. Ktoś musi nas w tym uświadomić. Ja właśnie zostałam uświadomiona. W tym, że mniej egoistycznie patrzę na świat (właściwie również w tym, że takie było moje podejście). W tym, że jestem bardziej otwarta i może będzie to pierwszy przystanek na mojej drodze do optymizmu. Mój stosunek do problemów również się zmienił. Dotarło do mnie, że jednym z głównych powodów mojego ciągłego smutku było patrzenie wstecz. "A jeśli rozegrałabym to inaczej" wciąż się pojawiało i nie pozwalało spać spokojnie. Uznałam jednak, że dosyć tego i odkryłam coś, co może mi w tym pomóc. Dziwię się, że nie wpadłam na to wcześniej, tylko z klapkami na oczach uważałam, że jestem w tym wszystkim sama. A nie byłam.


     Przyjaźń. Jedno proste, ośmioliterowe słowo zawierające w sobie całe moje szczęście. Jest wszystkim, jak miłość bez pocałunków. Dla zboczonych - bez skojarzeń! Ale cóż powiedzieć, taka (piękna) prawda. Może i to będzie szablonowe, słyszane na każdym kroku, jednak muszę o tym przypomnieć. Co byśmy zrobili bez tej drugiej osoby? Co z tego, że jest psychiczna, denerwująca i często nie myśli logicznie, skoro nam to nie przeszkadza? Nie dostrzegając wad dochodzimy do wniosku, że nawet nie warto brać ich pod uwagę. W przyjaźni chodzi o to, żeby dwie inne osobowości dopełniały się w ten sposób, by tworzyć całość. Wielu ludziom się to udaje i to jest cudowne. Nie ma na świecie ważniejszych wartości niż miłość i przyjaźń. Nie ważne z kim, ważne jak.

     Kiedy przypominam sobie wszystkie piękne chwile, jakie przeżyłam z moją przyjaciółką, najbardziej przerażającą myślą jest to, że zawsze może nadejść koniec. Mówią, że nie warto walczyć o przyjaźń, ale nie wskóralibyśmy nic bez walki o nasze życie.

"Chwała Bogu, że nie znamy przyszłości. Balibyśmy się wstać z łóżek."

piątek, 17 stycznia 2014

17 stycznia 2014 - Za dużo myślę

     Po wczorajszym poście moje pokłady artystyczne wyczerpały się prawie do minimum. I po napisaniu scenariusza. Przecież na coś trzeba zwalić winę. Wiem, że notka powinna być już dawno opublikowana, ale niestety nie udało nam się dziś uciec ze szkoły wcześniej i jechałam do Sosnowca po komórkę, z której i tak nie mogę korzystać przez następny tydzień. Taki pech...

    Właściwie powoli kończą mi się pomysły na to, o czym mogłabym pisać. Na początku było tego mnóstwo. Nadal mam zamiar dotrzymać postanowienia noworocznego, więc wyszukuję inspiracji gdzie tylko się da. Niestety dzisiaj nigdzie jej nie znalazłam. Oh, gdyby wena do pisania przychodziła mi z taką łatwością, jak odchodzi moje książki górowałyby na listach bestsellerów... Zawsze jednak znajdzie się coś, co mi przeszkodzi.

     Ostatnio zabrałam się za robienie czegoś ciekawszego niż zawzięte konwersacje na Facebook'u i staram się spędzać czas poza wirtualnym światem. Tak więc czytam sobie, rysuję, gram, ćwiczę. Ogólnie wszystko, żeby się poruszać :D W poniedziałek będę w Empiku, ktoś poleca jakieś dobre książki? Najlepiej fantasy i kryminały. A jeśli już jesteśmy przy literaturze, moja pseudo-książka niestety wciąż stoi w miejscu. Właśnie! Jak mogłam zapomnieć? Dzisiaj zaczęły mi się ferie, jutro jadę do kina, a poniedziałek na zakupy. Lepiej być nie mogło. Dwa tygodnie słodkiego lenistwa... No nic, na dzisiaj to tyle, jutro wysilę się na coś, co nie zanudzi Was na śmierć.

Tak pięknie, Andrew *o*
"Marzenie o czymś nieprawdopodobnym ma swoją nazwę. Nazywamy je nadzieją."

czwartek, 16 stycznia 2014

16 stycznia 2014 - Załamany Anonim

     Tego posta w całości napisałam wczoraj, skończyłam około godziny dwunastej w nocy. Zaznaczam, że egoistycznie skupiłam się na sobie i na tym, jak czasem się czuję, więc może nie być zbyt ciekawie. Muszę przyznać, że chyba tym razem chyba trochę mnie poniosło :/

     Jest godzina 23.00, a ja wysnułam wniosek, że przez te niecałe dwa tygodnie od założenia "Keep calm and be Anonim" nie byłam fair w stosunku do czytelników, których liczba niestety nie jest zbyt wielka. Pokazywałam siebie w innym świetle, z fałszywej strony. Każdy z Was pewnie myśli teraz, o co mi chodzi. Jeśli nie, to i tak odpowiem Wam na to niezadane pytanie.

     Powoli dochodzę do tego, kim naprawdę jestem. A jestem zwyczajną, nic nieznaczącą nastolatką, taką jak miliony innych, niczym nie wyróżniającą się z tłumu, choć chciałabym taka być. Na pragnieniach jednak się kończy. Piszę o sobie jako o odważnej dziewczynie mającej siłę, by zmierzyć się z  otaczającą ją rzeczywistością, ale większość z tego to jedynie stek kłamstw, które wymyśliłam na swój temat po to, by poczuć chwilową ulgę.

     Właściwie to Ci, którzy nie znają mnie w prawdziwym życiu nic o mnie nie wiedzą i teoretycznie nigdy nie powinni się niczego dowiedzieć. Internet jest całkiem innym światem, w którym każdy tworzy obraz siebie takim, jaki chciałby być. Wydawać by się to mogło wręcz cudowną opcją. W życiu jesteś szarą myszką, a w wirtualnej rzeczywistości popularną blogerką, szafiarką. Jednym słowem swoją przerysowaną kopią. Takie przedstawianie siebie jest jak najbardziej możliwe. Przecież nikt nie sprawdzi naszej tożsamości, nawet gdyby miał taką możliwość - z czystego lenistwa i uzasadnionego braku ciekawości o osobie mieszkającej często kilkaset kilometrów od nich.

     Sama się sobie dziwię, bo postami na tym blogu próbuję dotrzeć do innych, ale nigdy nie wpadłam na to, żeby zmiany zacząć od siebie. W tym miejscu chciałabym podziękować anonimowemu komentatorowi za ten właśnie pomysł. Zmusił mnie on do długich refleksji, choć pozbawił odrobiny czasu, który mogłam przeznaczyć na sen. Ale coś za coś. Tak czy inaczej, dziękuję. Wracając... Nie wiem, co chciałam osiągnąć przedstawiając siebie w ten sposób. Chyba próbowałam wyznaczyć sobie swego rodzaju ideał, cel, do którego mogłabym dążyć. Jak widać taka była moja koncepcja, ale jak to zazwyczaj jest - planujemy, a w końcu plany szlag trafia. Tak też było z moim, co zdaje mi się mogło doprowadzić do niemałych komplikacji.

     Łatwo było mi tak pisać, bo zawsze prościej przychodzi nam kłamstwo niż prawda i tego faktu odrzucić nie można. Mówiłam, żeby odważnie stawiać czoła przeszkodom, jednak sama obawiam się jednej szczerzej rozmowy, do której na dodatek może nie dojść. Uznałam, że mogę albo doprowadzić wszystko do stanu początkowego i uspokoić sytuację, albo zakończyć znajomość, co zabijałoby mnie po trochu każdego dnia, jakkolwiek naiwnie to teraz brzmi. Strach przed porażką może być paraliżujący, a w takich chwilach błędnie myślimy, że "przecież tak będzie najlepiej", choć w środku coś odradza nam tej decyzji. Już nie słuchamy serca, a rozsądku, który niestety bardzo często się myli, bo czy rozsądne znaczy dobre? To zależy.

     Prawda jest taka, że czasami utożsamiam się z trzema całkiem innymi osobami, co chyba świadczy o tym, że coś jest nie tak. Inna jestem w szkole, gdzie staram się utrzymywać na twarzy uśmiech i sprawić, by nie był fałszywy. Mimo to za dużo myślę i często wyglądam na spiętą. Inna jestem w domu, gdzie mogę na spokojnie rozważać to czy tamto, ale wciąż znajdzie się coś, co przykuje moją uwagę. Najwięcej zmian następuje w nocy, kiedy to mam chwile tylko i wyłącznie dla swoich myśli, bo leżę z głową opartą na włochatej poduszce i nie widzę niczego wokół mnie. Nic mnie nie rozprasza, jestem tam tylko ja. Już nieodporna na przykre fakty i wymysły, niechroniona żadną koniecznością względem społeczeństwa, która nie pozwala niczemu, co we mnie siedzi wyjść na zewnątrz. Sama, wystawiona na ciężką próbę dotarcia do odległego wnętrza myśli otoczonego grubymi murami i prawie niedostępnego. Nie wiem, czego szukam i czego doszukali się ludzie, którzy w tych murach odnaleźli otwartą bramę i zrozumieli siebie. Ja zapewne jestem dopiero na początku długiej wyprawy, ale wolałabym, jak każdy, mieć ją za sobą. A ta pewnie przyniesie doświadczenie, wciąż wzbogacane nieuniknionymi wzlotami i upadkami, które kiedyś pomogą mi uporać się z wykańczającymi demonami.

     Pewnie pisząc tego posta zachowałam się dokładnie tak samo, jak słabe psychicznie dziewczyny wyolbrzymiające wszystko dookoła, o których pisałam w którejś z poprzednich notek, ale moje sposoby na radzenie sobie z życiem są dość niekonwencjonalne. Właściwie to czułam się jak wariatka, która niedługo położy się na kozetce u psychiatry i wpatrując się w popękany sufit będzie odpowiadać na pytania, a jej słowa zostaną zapisane w notesie na spirali. Zaczynam się gubić, gdyż coraz częściej nie potrafię odróżnić tego, która Ja jest prawdziwa, a która jest jedynie realistycznie wyglądającą maską stworzoną w podświadomości. W sumie to powinnam przeprosić osoby, które czują się oszukane, jeśli oczywiście takowe się znalazły. Po zastanowieniu uważam jednak, że nie powinnam tego robić, bo skoro już nie potrafię odróżnić siebie od siebie, skończę się ich wypierać i wstydzić.

"Tylko wariaci są coś warci."

środa, 15 stycznia 2014

15 stycznia 2014 - "I cięcie na każdym cholernym nadgarstku"

     Postanowiłam, że dziś napiszę ciekawszego posta, niż zwykle. Przygniotłam Was już pogadanką o okrutnym społeczeństwie, króciutką historią Brigitte Bardot, swoją pseudo-książką, więc czas na coś innego. A może nie całkiem? Do głowy przyszedł mi pomysł podzielenia się z Wami przepięknym na swój sposób wierszem z książki "Charlie" autorstwa Stephena Chbosky'ego. Napisał go jednak dr Earl Reum, o czym możemy przeczytać w "Podziękowaniach". Nawet fragment, który tu umieszczę jest odrobinę przydługi, ale przyjemnie (jeśli poezję o tej tematyce można określić takim epitetem) się go czyta. Nie przedłużając już dłużej...

"Raz na żółtej kartce w zielone linie
napisał wiersz.
Zatytułował go Chops,
bo tak nazywał się jego pies
i o nim był właśnie ten wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i przyznał specjalne wyróżnienie.
Matka uściskała go i powiesiła wiersz na drzwiach kuchni i odczytywała ciotkom.

Raz na białej kartce w niebieskie linie
napisał wiersz
I zatytułował go Jesień,
bo tak nazywała się pora roku
i o tym był ten wiersz.
Nauczyciel postawił mu piątkę
i poprosił go, żeby pisał jaśniej.
Matka nie powiesiła wiersza na drzwiach kuchni, bo były świeżo pomalowane.

Raz na kartce wyrwanej z notesu
napisał wiersz
Zatytułował go "Pytania o niewinność"
bo to pytanie dotyczyło jego dziewczyny
i o tym był ten wiersz.
Profesor postawił mu piątkę
i dziwnie na niego popatrzył,
A jego matka nie powiesiła tego wiersza na kuchennych drzwiach,
bo nigdy go jej nie pokazał.

(...) Zaczął pisać kolejny wiersz
na kawałku papierowej torby.
Zatytułował go "Absolutnie nic",
Bo o tym był ten wiersz.
Sam sobie postawił piątkę
I cięcie na każdym cholernym nadgarstku.
Powiesił wiersz na drzwiach łazienki,
Bo tym razem nie miał szans dotrzeć do kuchennych drzwi."


     Na początku, kiedy zaczynałam czytać ten wiersz po raz pierwszy, pomyślałam mniej więcej "Co to ma być?", ale kiedy doszłam do końca odebrało mi mowę. To niesamowite, ale jest on tak prawdziwy, że aż brakuje mi słów. Myślę, że w idealny sposób odnosi się do życia dzisiejszych nastolatków. Czują się źle, ale nikomu o tym nie mówią. Później złe samopoczucie przeradza się w często wmawianą sobie depresję. I zaczynają się głupoty typu cięcie się.

     Dotarło do mnie, że ludzie mają możliwości do tego, by zapobiegać takim wypadkom, co może wiązać się z uratowaniem komuś życia. A co wystarczy zrobić? Podejść, zapytać, czy wszystko w porządku. Oczywiście w większości przypadków dana osoba pewnie nie powie nam, o co chodzi od razu, ale warto próbować.

     Swoją drogą, kiedy już jesteśmy w temacie "Charliego" to polecam ją nie tylko nastolatkom, ale i dorosłym, rodzicom. Należy ona do tych, które moim zdaniem mogą być pomocne w zrozumieniu dzieci. Dokładnie, Anonim bawi się w psychologa ^_^ Mam nadzieję, że dzisiejszy "ciekawy" post choć odrobinę się Wam spodobał.

"Chodziliśmy nie szukając się, ale wiedząc, że chodzimy po to, żeby się znaleźć."