czwartek, 13 lutego 2014
środa, 12 lutego 2014
wtorek, 11 lutego 2014
poniedziałek, 10 lutego 2014
10 luty 2014
Nie macie pojęcia, jak bardzo człowiekowi może odbić pod wpływem dwójki nieogarniętych przyjaciół trudzących się nad doładowaniem komórki i drażetek śmietankowych.
niedziela, 9 lutego 2014
piątek, 7 lutego 2014
czwartek, 6 lutego 2014
środa, 5 lutego 2014
wtorek, 4 lutego 2014
4 luty 2014 - We ♥ London!
Pierwszy rozdział książki, jak i zarysy postaci są w trakcie tworzenia. Może tej idei nie odrzucę tak szybko jak poprzednią. Oby! Dzisiaj z braku rzeczy do roboty, gdy już skończyłam uczyć się na biologię, upiekłam babeczki czekoladowe. Wyszły pyszne! Dobrze, już się nie chwalę. Zostałam haniebnie obrzucona kartkówkami, a do tego w sobotę (de facto po balu, który w założeniu ma trwać do 2.00) idę do szkoły odrabiać wolne z maja i siedzę do 15.10. Eh... Ale nie ma co narzekać, bo zrekompensuję sobie to wszystko wyjazdem do Londynu ♥ A może chcecie się dowiedzieć o nim czegoś ciekawego?
• Zazwyczaj pożary wiążą się z ogromnymi stratami, ale nie dla Londynu! Wielki pożar w 1666 roku, który zniszczył większą część miasta przy okazji wytępił panującą zarazę oraz znacznie przyczynił się do rozwoju ówczesnego Londynu. Jak widać Anglicy potrafią czerpać korzyści ze wszystkiego. Ale zaraz, zaraz! 1666? Przypadek?
• Na każdej mapie, plakacie czy reklamówce Londynu pojawiają się trzy symbole: Big Ben, londyński piętrowy autobus i charakterystyczna budka telefoniczna. Wszystkie te elementy stanowią nierozerwalną całość ze stolica Wielkiej Brytanii i choć autobusy jeżdżą już tylko na liniach turystycznych, a budki znikają z racji ekspansji telefonii komórkowej, to te symbole na zawsze będą cechą miasta. No, może jeszcze czarne taksówki i Królowa Matka na przejażdżce odkryta karetą.
• Londyńskie metro jest najstarszym i najbardziej rozbudowanym na świecie. Jego linie mają aż 400 km długości, a obsługuje je 270 stacji. Pierwsza linia ruszyła już w 1890 roku. Dla porównania, Warszawskie metro ma długość 23 km i 21 stacji. Polska i tym razem się nie popisała.
• Zwykle stolica kraju to zarazem jego kulturalne centrum - nie inaczej jest też w przypadku Londynu. W mieście jest ponad 240 muzeów oraz liczne galerie sztuki, w tym znana powszechnie galeria Tate. Odbywają się tu przeróżne festiwale. Do najbardziej znanych należą karnawał Notting Hill, podczas którego na ulice Londynu wyrusza największa w Europie parada.
• Będąc w Londynie, można mieć problemy z komunikacją, nawet jeżeli biegle mówi się po angielsku. Dlaczego? Po prostu mało który Londyńczyk mówi czystą angielszczyzną. Popularny w stolicy jest za to cockney: gwara używana powszechnie, zwłaszcza wśród niższych warstw społecznych. Cockney jest praktycznie niezrozumiały nawet dla rdzennego mieszkańca Anglii.
• Stereotypowy Londyńczyk jest kojarzony zapewne z wielkomiejskim singlem. Rzeczywiście, w tej kwestii stereotypy się potwierdzają. Ponad 1/3 mieszkańców miasta mieszka w pojedynkę, więc może to właśnie w Londynie warto szukać miłości?
• Woda mineralna jest w Londynie bardzo droga - jej cena jest praktycznie taka sama, jak innych napojów typu Coca-Cola. Do tego, rzadko bywa mineralna, najczęściej jest to woda stołowa. Nieczęsto można też spotkać wodę gazowaną. Gdy prosi się w sklepie o wodę mineralną, otrzyma się niegazowaną wodę stołową. W restauracjach można poprosić o podanie wody z kranu i jest ona bezpłatna.
• Metro w Londynie znane jest jako „the tube”, czyli „rura”, co pierwotnie odnosiło się do najniższych linii metra, z których korzystały pociągi o mniejszym, półokrągłym przekroju, w odróżnieniu do położonych wyżej linii zbudowanych wcześniej i wykorzystujących lokomotywy parowe. Termin ten stosowany jest obecnie jako nazwa całej sieci metra.
• Od zamknięcia stacji Aldwych w 1994 roku dworzec metra jest regularnie wykorzystywany przez producentów filmowych. W nieczynnej stacji nakręcono już sceny do 12 filmów (m.in. “Superman IV”, “V jak vendetta” i “Pokuta”).
Mam nadzieję, że ciekawostki się Wam spodobały, i że z większością z nich spotkaliście się po raz pierwszy. W takim wypadku wniosłabym coś nowego. Myślę, że nie zasnęliście z nudów :) A teraz zmykam, bo jutro niestety trzeba wcześnie wstać. Może na koniec napiszecie w komentarzach, jakie jest wasze ulubione miasto, jeśli chodzi o te bardzo znane?
• Zazwyczaj pożary wiążą się z ogromnymi stratami, ale nie dla Londynu! Wielki pożar w 1666 roku, który zniszczył większą część miasta przy okazji wytępił panującą zarazę oraz znacznie przyczynił się do rozwoju ówczesnego Londynu. Jak widać Anglicy potrafią czerpać korzyści ze wszystkiego. Ale zaraz, zaraz! 1666? Przypadek?
• Na każdej mapie, plakacie czy reklamówce Londynu pojawiają się trzy symbole: Big Ben, londyński piętrowy autobus i charakterystyczna budka telefoniczna. Wszystkie te elementy stanowią nierozerwalną całość ze stolica Wielkiej Brytanii i choć autobusy jeżdżą już tylko na liniach turystycznych, a budki znikają z racji ekspansji telefonii komórkowej, to te symbole na zawsze będą cechą miasta. No, może jeszcze czarne taksówki i Królowa Matka na przejażdżce odkryta karetą.
• Londyńskie metro jest najstarszym i najbardziej rozbudowanym na świecie. Jego linie mają aż 400 km długości, a obsługuje je 270 stacji. Pierwsza linia ruszyła już w 1890 roku. Dla porównania, Warszawskie metro ma długość 23 km i 21 stacji. Polska i tym razem się nie popisała.
• Zwykle stolica kraju to zarazem jego kulturalne centrum - nie inaczej jest też w przypadku Londynu. W mieście jest ponad 240 muzeów oraz liczne galerie sztuki, w tym znana powszechnie galeria Tate. Odbywają się tu przeróżne festiwale. Do najbardziej znanych należą karnawał Notting Hill, podczas którego na ulice Londynu wyrusza największa w Europie parada.
• Będąc w Londynie, można mieć problemy z komunikacją, nawet jeżeli biegle mówi się po angielsku. Dlaczego? Po prostu mało który Londyńczyk mówi czystą angielszczyzną. Popularny w stolicy jest za to cockney: gwara używana powszechnie, zwłaszcza wśród niższych warstw społecznych. Cockney jest praktycznie niezrozumiały nawet dla rdzennego mieszkańca Anglii.
• Stereotypowy Londyńczyk jest kojarzony zapewne z wielkomiejskim singlem. Rzeczywiście, w tej kwestii stereotypy się potwierdzają. Ponad 1/3 mieszkańców miasta mieszka w pojedynkę, więc może to właśnie w Londynie warto szukać miłości?
• Woda mineralna jest w Londynie bardzo droga - jej cena jest praktycznie taka sama, jak innych napojów typu Coca-Cola. Do tego, rzadko bywa mineralna, najczęściej jest to woda stołowa. Nieczęsto można też spotkać wodę gazowaną. Gdy prosi się w sklepie o wodę mineralną, otrzyma się niegazowaną wodę stołową. W restauracjach można poprosić o podanie wody z kranu i jest ona bezpłatna.
• Metro w Londynie znane jest jako „the tube”, czyli „rura”, co pierwotnie odnosiło się do najniższych linii metra, z których korzystały pociągi o mniejszym, półokrągłym przekroju, w odróżnieniu do położonych wyżej linii zbudowanych wcześniej i wykorzystujących lokomotywy parowe. Termin ten stosowany jest obecnie jako nazwa całej sieci metra.
• Od zamknięcia stacji Aldwych w 1994 roku dworzec metra jest regularnie wykorzystywany przez producentów filmowych. W nieczynnej stacji nakręcono już sceny do 12 filmów (m.in. “Superman IV”, “V jak vendetta” i “Pokuta”).
♥♥♥
Mam nadzieję, że ciekawostki się Wam spodobały, i że z większością z nich spotkaliście się po raz pierwszy. W takim wypadku wniosłabym coś nowego. Myślę, że nie zasnęliście z nudów :) A teraz zmykam, bo jutro niestety trzeba wcześnie wstać. Może na koniec napiszecie w komentarzach, jakie jest wasze ulubione miasto, jeśli chodzi o te bardzo znane?
"Jeśli jesteś znudzony Londynem, jesteś znudzony życiem."
poniedziałek, 3 lutego 2014
3 luty 2014 - Podsumowanie miesiąca
W takim razie czas na małe podsumowanie! Dziś, jak już pisałam, blog ma dokładnie miesiąc. Wiem, że to nie jest jakaś niesamowicie wielka data, aczkolwiek fakt, że nie pominęłam w tym czasie ani jednego posta jest podbudowujący. Mam nadzieję, że luty pójdzie mi równie dobrze jak styczeń (ale o tym, czy notki były w miarę ciekawe, chętnie przeczytam w komentarzach). Dodatkowo, specjalnie na tą okazję zmieniłam szablon bloga. Jest on moim zdaniem ciekawszy i o wiele praktyczniejszy, bo mogę tu swobodnie operować gadżetami, które niestety psuły całość poprzedniego. Nie przedłużając już dłużej... O czym to ja pisałam?
W piątek, a dokładniej 3 stycznia na blogu pojawił się pierwszy post, w którym nagadałam trochę o sobie. Jednym słowem miał on na celu poznanie Was ze mną i stroną, coś w stylu notki organizacyjnej, ale rozciągniętej na siedem akapitów. 8 stycznia było trochę o Beatlemanii, czyli fani The Beatles vs. Directioners. 9 stycznia mieliście okazję zapoznać się z moim postrzeganiem pojęcia akceptacji, a w międzyczasie przeczytaliście dwie krótkie recenzje filmowe. 12 stycznia natomiast rozważyłam cytat podsunięty przez Anonima (tak, jest nas więcej): "A Ty? Ile masek musisz założyć, żeby ludzie myśleli, że jesteś szczęśliwy?". 14 stycznia opublikowałam fragment mojej pierwszej, nieskończonej pseudo książki, a dzień później część wiersza napotkanego w jednej z moich ulubionych książek "Charlie". Następnie, 16 stycznia przyjaciółce udało się do mnie dotrzeć i w nerwach napisałam okropnie długi wywód na temat mojego życia. Nudny czy nie, człowiek czasem musi powiedzieć, co go męczy. W poście napisanym 18 stycznia mogliście przeczytać troszkę o zmianach w naszym życiu i przyjaźni. 20 stycznia pojawiła się dłuższa notka, w której wygłosiłam swoją opinię na temat społeczeństwa i radości z życia. Dwa dni później przeczytaliście o anoreksji. 23 stycznia byłam zdruzgotana rzezią zwierząt w jednej z japońskich wiosek. 26 stycznia kolejna recenzja filmowa, tym razem pod moje krytyczne oko wpadł "Sierpień w hrabstwie Osage". Pominiemy kolejny dzień, bo oto 28 stycznia został opublikowany prolog mojej drugiej pseudo książki, tym razem trochę mroczniejszy. Następnie na blogu pojawiła się pogadanka o przyszłości i karierze i był to ostatni z dłuższych i ciekawszych postów, gdyż później raczej opisywałam swój dzień i związane z zaistniałymi sytuacjami odczucia.
Uf... Chyba najdłuższy akapit, jaki kiedykolwiek napisałam! Mam nadzieję, że ta obszerna lista jest choć trochę zrozumiała. Teraz możecie przeczytać interesujące Was posty, które wcześniej umknęły Waszej uwadze. Muszę podziękować moim kochanym stałym Czytelnikom za odwiedzanie bloga. Mimo tego, że nie ma ich zbyt wielu, okropnie się cieszę! Oby przybyło jeszcze więcej. To już koniec, w takim razie do zobaczenia w kolejnym poście!
W piątek, a dokładniej 3 stycznia na blogu pojawił się pierwszy post, w którym nagadałam trochę o sobie. Jednym słowem miał on na celu poznanie Was ze mną i stroną, coś w stylu notki organizacyjnej, ale rozciągniętej na siedem akapitów. 8 stycznia było trochę o Beatlemanii, czyli fani The Beatles vs. Directioners. 9 stycznia mieliście okazję zapoznać się z moim postrzeganiem pojęcia akceptacji, a w międzyczasie przeczytaliście dwie krótkie recenzje filmowe. 12 stycznia natomiast rozważyłam cytat podsunięty przez Anonima (tak, jest nas więcej): "A Ty? Ile masek musisz założyć, żeby ludzie myśleli, że jesteś szczęśliwy?". 14 stycznia opublikowałam fragment mojej pierwszej, nieskończonej pseudo książki, a dzień później część wiersza napotkanego w jednej z moich ulubionych książek "Charlie". Następnie, 16 stycznia przyjaciółce udało się do mnie dotrzeć i w nerwach napisałam okropnie długi wywód na temat mojego życia. Nudny czy nie, człowiek czasem musi powiedzieć, co go męczy. W poście napisanym 18 stycznia mogliście przeczytać troszkę o zmianach w naszym życiu i przyjaźni. 20 stycznia pojawiła się dłuższa notka, w której wygłosiłam swoją opinię na temat społeczeństwa i radości z życia. Dwa dni później przeczytaliście o anoreksji. 23 stycznia byłam zdruzgotana rzezią zwierząt w jednej z japońskich wiosek. 26 stycznia kolejna recenzja filmowa, tym razem pod moje krytyczne oko wpadł "Sierpień w hrabstwie Osage". Pominiemy kolejny dzień, bo oto 28 stycznia został opublikowany prolog mojej drugiej pseudo książki, tym razem trochę mroczniejszy. Następnie na blogu pojawiła się pogadanka o przyszłości i karierze i był to ostatni z dłuższych i ciekawszych postów, gdyż później raczej opisywałam swój dzień i związane z zaistniałymi sytuacjami odczucia.
Uf... Chyba najdłuższy akapit, jaki kiedykolwiek napisałam! Mam nadzieję, że ta obszerna lista jest choć trochę zrozumiała. Teraz możecie przeczytać interesujące Was posty, które wcześniej umknęły Waszej uwadze. Muszę podziękować moim kochanym stałym Czytelnikom za odwiedzanie bloga. Mimo tego, że nie ma ich zbyt wielu, okropnie się cieszę! Oby przybyło jeszcze więcej. To już koniec, w takim razie do zobaczenia w kolejnym poście!
„Mury istnieją po to, by powstrzymywać ludzi, którzy nie pragną czegoś dostatecznie mocno.”
niedziela, 2 lutego 2014
2 luty 2014 - Co nam w duszy gra?
I znowu się zaczyna... Jutro szkoła, ferie skończone, ale nie mogę powiedzieć, że nieudane. Czas spędziłam w całkiem przyjemnej atmosferze, po części z rodziną, po - większej - części z przyjaciółmi. Pomimo kilku niezbyt miłych sytuacji było w porządku. Wczoraj ułożyłam ramowy plan pierwszego rozdziału kolejnej pseudo książki, a teraz zastanawiam się nad pociągającym tytułem.
Znalazłam przed chwilą kilka piosenek Fun'u, których, o zgrozo, jeszcze nie słyszałam i właśnie "delektuję" się (jeśli w ogóle można tak powiedzieć) "We owned the night". Cudna. W moim przypadku, jak również osoby, która jako pierwsza to powiedziała, mogłabym słuchać kawałków Biebera, gdyby tylko śpiewał je Nate ♥ Możecie mówić, że jest brzydki i ma dziwny głos, ale ja tam wiem swoje. Fun według mnie ma genialny styl, jakoś potrafię się w nim odnaleźć, a ich utwory często podnoszą mnie na duchu - "Przynajmniej nie jestem taka smutna jak zwykle byłam*". Muszę w końcu nazbierać na "Aim and Ignite", bo mówię o niej od kilku miesięcy, a jak na razie płyty jak nie było tak nie ma.
A jeśli już jesteśmy przy muzyce... Co mogę powiedzieć? Każdy słucha innej, o innym, chcącym przekazać coś innego (lub nie) tekście i innej melodii. Najczęściej się z nią utożsamiamy, odnajdujemy w niej cząstkę siebie przekazaną przez artystów. Niektórzy ludzie, w tym moja mama, o której już wspominałam, nie lubią muzyki, wręcz ich ona irytuje. Niestety osoby kochające ten rodzaj sztuki nigdy tego nie pojmą. Mamy tu kolejną niezrozumianą część świata. Ktoś ma ochotę napisać w komentarzu, czego słucha i dlaczego? Chętnie przejrzę odpowiedzi.
Nareszcie znów wzięłam się za czytanie. Pomińmy fakt, że kupiłam książkę o kocich wojownikach, kimkolwiek są, ale jak już zaczęłam, to skończę te 3 części. Moim problemem jest to, że jak już się zaczytam, to, mimo tego, że wstaję o szóstej, zasypiam o pierwszej, a później nie kontaktuję. Jutro kartkówka z chemii, więc jasny umysł na pewno by się przydał. Teraz codziennie zamiast oddawać się relaksowi, będę uczyć się do kolejnych sprawdzianów. Przynajmniej środa mogła być wolna, tak na odreagowanie. Dobrze, już więcej nie narzekam, bo moja przyjaciółka zaczyna się denerwować.
Znalazłam przed chwilą kilka piosenek Fun'u, których, o zgrozo, jeszcze nie słyszałam i właśnie "delektuję" się (jeśli w ogóle można tak powiedzieć) "We owned the night". Cudna. W moim przypadku, jak również osoby, która jako pierwsza to powiedziała, mogłabym słuchać kawałków Biebera, gdyby tylko śpiewał je Nate ♥ Możecie mówić, że jest brzydki i ma dziwny głos, ale ja tam wiem swoje. Fun według mnie ma genialny styl, jakoś potrafię się w nim odnaleźć, a ich utwory często podnoszą mnie na duchu - "Przynajmniej nie jestem taka smutna jak zwykle byłam*". Muszę w końcu nazbierać na "Aim and Ignite", bo mówię o niej od kilku miesięcy, a jak na razie płyty jak nie było tak nie ma.
The most beautiful smile in the world ♥ |
Nareszcie znów wzięłam się za czytanie. Pomińmy fakt, że kupiłam książkę o kocich wojownikach, kimkolwiek są, ale jak już zaczęłam, to skończę te 3 części. Moim problemem jest to, że jak już się zaczytam, to, mimo tego, że wstaję o szóstej, zasypiam o pierwszej, a później nie kontaktuję. Jutro kartkówka z chemii, więc jasny umysł na pewno by się przydał. Teraz codziennie zamiast oddawać się relaksowi, będę uczyć się do kolejnych sprawdzianów. Przynajmniej środa mogła być wolna, tak na odreagowanie. Dobrze, już więcej nie narzekam, bo moja przyjaciółka zaczyna się denerwować.
"Powiedz mi, czy kiedykolwiek chciałeś
kogoś tak bardzo, że to bolało?
Twoje usta próbują mówić,
ale po prostu nie możesz znaleźć słów"
*Tytuł jednej z piosenek Fun'u "At least I'm not sad as I used to be". Zachęcam do słuchania.
sobota, 1 lutego 2014
1 luty 2014 - Pomysły, Nocni Łowcy i rodzinne spotkania
Za dwa dni blogowi stuknie miesiąc, więc zrobimy na tę okazję małe podsumowanie tego, o czym pisałam. Dziś dzień w biegu: najpierw do Mari, później odwiedziny u kuzyna, w międzyczasie na zakupy. Przynajmniej da się odreagować i trochę poruszać.
Dzięki ostatnio zaistniałej sytuacji mam kilka fajnych pomysłów do kolejnej pseudo-książki, tak że mam nadzieję, że tym razem nie zabraknie mi weny i napiszę przynajmniej połowę. Podobno większą częścią umiejętności pisarza jest doświadczenie życiowe, aczkolwiek nie sądzę, by moje było specjalnie obszerne. Tak czy tak, nigdy nie mów nigdy, więc może kiedyś zawojuję listę bestsellerów. W marzeniach! Teraz nie schodzę na ich temat, nie martwcie się.
Będąc u Mari odkryłam, że w 100% jestem Nocnym Łowcą, gdyż za pomocą jednego małego palca (muay thai) zrzuciłam ją z łóżka, a ta prawie udusiła się ze śmiechu. Pomińmy fakt, że mój palec wylądował na jej karku, gdzie ma okropne łaskotki. Jestem Nefilim i kropka. Teraz czuję się taka dumna, może w Londynie Jamie Campbell Bower sam mnie znajdzie i poprosi o zdjęcie, bo też grał Nocnego Łowcę.
Przy okazji urodzinowego spotkania z rodzinką u kuzyna wywiązała się kłótnia między ciocią a wujkiem o to, czy książki powinny być jednakowe we wszystkich szkołach, czy też nie. Dobre piętnaście minut komedii lepszej niż lecące wtedy kabarety. Dobrze, dziś nagadałam trochę o sobie... Jakoś tak łatwo, kiedy się nie ma tematu. Teraz idę w końcu zabrać się za "Dziewięć żyć Chloe King", które od kilku dni bezczynnie leżą na półce czekając na otwarcie.
Dzięki ostatnio zaistniałej sytuacji mam kilka fajnych pomysłów do kolejnej pseudo-książki, tak że mam nadzieję, że tym razem nie zabraknie mi weny i napiszę przynajmniej połowę. Podobno większą częścią umiejętności pisarza jest doświadczenie życiowe, aczkolwiek nie sądzę, by moje było specjalnie obszerne. Tak czy tak, nigdy nie mów nigdy, więc może kiedyś zawojuję listę bestsellerów. W marzeniach! Teraz nie schodzę na ich temat, nie martwcie się.
Będąc u Mari odkryłam, że w 100% jestem Nocnym Łowcą, gdyż za pomocą jednego małego palca (muay thai) zrzuciłam ją z łóżka, a ta prawie udusiła się ze śmiechu. Pomińmy fakt, że mój palec wylądował na jej karku, gdzie ma okropne łaskotki. Jestem Nefilim i kropka. Teraz czuję się taka dumna, może w Londynie Jamie Campbell Bower sam mnie znajdzie i poprosi o zdjęcie, bo też grał Nocnego Łowcę.
Przy okazji urodzinowego spotkania z rodzinką u kuzyna wywiązała się kłótnia między ciocią a wujkiem o to, czy książki powinny być jednakowe we wszystkich szkołach, czy też nie. Dobre piętnaście minut komedii lepszej niż lecące wtedy kabarety. Dobrze, dziś nagadałam trochę o sobie... Jakoś tak łatwo, kiedy się nie ma tematu. Teraz idę w końcu zabrać się za "Dziewięć żyć Chloe King", które od kilku dni bezczynnie leżą na półce czekając na otwarcie.
Uwielbiam takie "dziwne" zdjęcia :D |
"Nie sztuka być miłym, kiedy się kocha, lecz kiedy już kochać się przestało."
Subskrybuj:
Posty (Atom)